Kiedy Żuromin nie był wolny

11 listopada 2013 przypadała 95. rocznica Odzyskania przez Polskę Niepodległości. Przez 123 lata Polska była niewolnicą. Nie było kraju, ale byli jego obywatele. Żuromin w niewoli był przez 125 lat, bo powiat szreński, do którego wówczas Żuromin należał, był zabrany Polsce przez Prusy już podczas II rozbioru w 1793 roku.
�uromin w XIX wieku. Targ przed ko�cio�em

Adam Ejnik

a.ejnik@kurierkurierzurominski.pl

Dziś w skrócie i wybiórczo przybliżę Państwu, jak to zniewolone miasto wyglądało. Jak żyli jego mieszkańcy. Kilka impresji dotyczących wieku XIX. Poniższy esej przeczytany został również podczas Obchodów 95. Rocznicy Odzyskania Niepodległości w poniedziałek 11 listopada.

Miasto bezdomne

W wieku XIX nasze miasto niczym włóczęga wędrowało z powiatu do powiatu, z zaboru do zaboru. Żuromin raz należał do powiatu szreńskiego innym razem do mławskiego, czy sierpeckiego. Był pod zaborem pruskim i rosyjskim. Cieszył się z wolności w Księstwie Warszawskim i tracił wolność w Królestwie Polskim. Był miastem i tracił prawa miejskie. W 1811 roku liczył sobie 850 mieszkańców, aby w roku 1921 być już sporym miasteczkiem, w którym żyło niespełna 4000 ludzi.

Żuromin jako miasto przygraniczne narażony był na niestałość administracyjną. Każdy ruch polityczny mógł przenieść i przenosił nasze miasto z powiatu do powiatu, z zaboru do zaboru. Taka bezdomność nie wpływała dobrze na gospodarkę Żuromina, bo tak naprawdę żadne z powiatowych miast nie utożsamiało się z tym przejściowym, pływającym miastem.

Za to w Żurominie mógł kwitnąć handel, bo gdzie jak nie na rozstajach dróg najlepiej sprzedać swój towar. Wyrosły nam w mieście trzy rynki – Stary, Nowy i Zielony. I właśnie tu do Żuromina zjeżdżano się z najdalszych zakątków zaboru, ba, nawet z sąsiednich zaborów, by coś z zyskiem sprzedać, by coś okazyjnie kupić. Żuromińskie końskie targi słynne były nawet poza granicami.

Niestety oprócz legalnych interesów kwitł u nas niecny proceder. Do miasta zjeżdżali nie tylko handlarze, pojawiali się u nas także złodzieje. Byli tu kieszonkowcy, naciągacze i oszuści. Miasto pełne było koniokradów i szabrowników. Przy rogatkach czaiły się szajki, by ogołocić wracających z targu kupców. Bo gdzie jeśli nie na rozstajach dróg najłatwiej kogoś ograbić. Na Żuromin mówiono „miasto rycerzy księżyca”.

Wygląd naszego miasta przedstawiał się równie nieciekawie. W XIX wiecznej prasie czytamy: „Kto nie widział na własne oczy obrazu, jaki przedstawia Żuromin podczas deszczów (nawet letnich) lub roztopów, ten nie dałby wiary, że coś podobnego istnieje w środku Europy (Echa Płockie i Łomżyńskie).”

Obraz ten dopełniał ksiądz Ignacy Charszewski przełożony żuromińskiego kościoła, pisząc: „Żuromin przedstawia widok nędzny i prawie ohydny. Wszędzie czarne cuchnące i grząskie błoto, w którym podczas poniedziałkowych targów roją się ludzie i zwierzęta domowe”.

Przy czym wszelkie źródła podkreślają, że oprócz błota i smrodu, panowało w Żurominie straszne ubóstwo.

Jak sobie z biedą radzili nasi przodkowie? Najczęściej wyjeżdżali.

Emigracja

Jednym ze sposobów zarobkowania mieszkańców naszego miasta była praca w Prusach. Żurominianie wyjeżdżali do sąsiedniego zaboru, którego granica mieściła się niedaleko – w Zieluniu. Przywozili stamtąd pieniądze, z których musiały wyżyć ich rodziny przez całą zimę.

„Żurominiak” – tak podpisywał się dziennikarz gazety Echa Płockie – przedstawia nam tę sytuację w taki sposób: „Co roku z wiosną występuje wyrój na Prusy, potem po raz drugi na jesieni, na kopanie kartofli. – Co wtedy ludzie zarobią, z tego żyją przez całą zimę (…). Jedynym zajęciem mężczyzn w czasie zimy jest rżnięcie sieczki dla krowy. Na pytanie, zwrócone do niewiasty, co jej przyjaciel (tak nazywają niewiasty swych mężów) porabia i kędy się obraca, niechybnie usłyszysz w odpowiedzi: „Rżnie sieczkę!”

W innym numerze gazety możemy przeczytać, że żurominianie w Prusach uczą się karciarstwa: „Żuromin w Prusach nie uczy się porządku, ale za to nauczył się karciarstwa, które nawet wśród niedorostków i zgoła malców jest uprawiane. Analfabetów w Żurominie procent stosunkowo niewielki; zdarza się jednak spotkać umiejących czytać w kartach, a nie umiejących na książce.”

Z kolei w relacji Głosu Płockiego z 1911 roku możemy przeczytać, jak wygląda nabór emigrantów: „Ruch emigracyjny do Prus już się rozpoczyna. Na targu lub po nabożeństwie ruch na rynku niezwykły, zbierają się większe lub mniejsze gromadki, zmawiając się na wspólną wyprawę do Prus po „złote runo”, untenemrzy (akordnicy pruscy) uwijają się między nimi i okiem znawcy badają siłę fizyczną (…) najbardziej przypadających im pod tym względem do gustu, godzą i zadatkują.”

Do Prus żurominiacy emigrowali sezonowo. Popracowali, zarobili i wracali.

Inaczej rzecz wyglądała z Ameryką – stamtąd wracano po wielu latach lub nie wracano w ogóle.

Żurominianin w Ameryce

Czasy po wielkich narodowych powstaniach – listopadowym i styczniowym – to lata wzmożonej emigracji. Ludność uciekała za granicę z dwóch powodów – próbując uniknąć represji lub za chlebem. Wielu uczestników powstań emigrowało, by ustrzec się prześladowań – groziły im egzekucje, zsyłki. Najczęściej jednak na Zachodzie szukano szczęścia, lepszego życia, dostatku.

Fala emigracji nie ominęła również naszego miasta. Groby powstańców na parafialnym cmentarzu mogłyby wskazywać, że emigracja ta miała charakter polityczny, jednak źródła wyraźnie wskazują, że żurominianie najczęściej wyjeżdżali z kraju za chlebem. W Żurominie nie wiodło się ludziom dobrze – panowała bieda, choroby nie omijały naszego miasteczka (w 1867 roku epidemia cholery zabiła wielu żurominian, w tym właśnie roku zbudowano figurkę, która do dziś stoi przy ulicy Mławskiej i strzec ma nas przed epidemią). Nie dało się godnie żyć z drobnego handlu, z szewstwa, stolarstwa – zawodów najczęściej uprawianych przez mieszkańców naszego miasta. Ludzie, aby było im lepiej, zaczęli szukać nowych sposobów na życie. Jedni kradli, inni wybrali się na poszukiwanie Krainy Szczęśliwości.

Nasi żuromińscy przodkowie jako cel wyjazdu upatrzyli sobie Amerykę. W niemal każdym domu, jak donosi dziennikarz z Koresspondenta Płockiego, można było zobaczyć różne gadżety rodem zza Wielkiej Wody. I chociaż wiatr hulał po izbach, na ścianach wisiały amerykańskie obrazy, kuchnie zdobiły młynki, papierośnice, maszyny do szycia z charakterystyczną angielską czcionką. Wielu żurominian miało członków swych rodzin za Oceanem. Pomagali oni swoim bliskim, przysyłając paczki, pieniądze, zapraszając do siebie.

Taki był XIX – wieczny Żuromin. Obraz ten nie jest pełny. Miał przede wszystkim pobudzić wyobrażenie tamtych lat. Pokazać, jak bardzo świat się zmienia i jak bardzo zmieniło się nasze miasto.

Celowo pominąłem w tym referacie niepodległościowe zrywy żurominian. Było ich niewiele, bo Żuromin leżał daleko od wojennych szlaków. Warto jednak wspomnieć o dwóch postaciach: księdzu Makarewiczu oraz Żydzie Samuelu Posnerze. Obaj zginęli od ran poniesionych w powstaniu. Pierwszy był żuromińskim księdzem, drugi nie pochodzi z Żuromina, ale spoczywa na żydowskim cmentarzu w Żurominie, bo zginął bohatersko w bitwie pod Rozwozinem.

11 listopada 1918 roku – 95 lat temu doszło w naszym mieście do jeszcze jednej niepotrzebnej tragedii. Przy próbie rozbrojenia posterunku żandarmerii niemieckiej, Niemcy stawili opór, zabijając jednego z mieszkańców. Posterunek rozbrojono. Był to jednak gest symboliczny, a okupiony ogromną stratą – stratą ludzkiego życia.

Tego dnia Żuromin po 125 latach niewoli, stał się znowu wolny.

O Ojczyznę trzeba się troszczyć. Żeby nam i naszym dzieciom nigdy nie przyszło żyć w czasach niewoli.

   

Dodaj komentarz

Kliknij by dodać komentarz

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.