
Tadeusz Manista
tadek.manista@op.pl
Wspomnienia
Drogi Czytelniku, bierzesz do ręki tekst powstały ze wspomnień spisanych przez Kazimierza Guza – wnuka Piotra Guza – pozwalający lepiej poznać nie tylko wybrane fragmenty z życia Piotra i jego rodziny, ale także wzbogacić się o nową wiedzę historyczną o naszej ziemi. Czynię to z niekłamaną satysfakcją, gdyż po raz pierwszy dowiesz się o podziemnej organizacji „K7” działającej także na naszym terenie.
Sylwetka
Piotr urodził się 28 czerwca 1895 roku w rodzinie Józefa i Agnieszki Guz, w Antoninie Nowym, powiecie lubartowskim, województwie lubelskim. Było to w Królestwie Polskim – Imperium Rosyjskim. W domu było ośmioro rodzeństwa: Piotr, Józef, Leon, Jan, Julian, Felix, Felicja i Marianna. W rodzinie kultywowane były wartości patriotyczne i w takim duchu dorastał Piotr. Będąc młodym chłopcem służył do Mszy Św. jako ministrant. Dzięki temu poznał łacinę. Doskonale władał też jęz. rosyjskim. Był wszechstronnie uzdolniony – grał na skrzypcach i akordeonie oraz dobrze śpiewał. Bardzo interesowała go mechanika. Przed wybuchem I wojny światowej Piotr, jak większość młodych ludzi z biednych rodzin, jeździł do pracy (na saksy) do Niemiec i do Prus Wschodnich. Wyjeżdżał aż za Szczecin (Anklam, Passewalk) oraz do innych miejscowości. Pracował w większości na roli. Tam poznał swoją przyszłą żonę Franciszkę Szczepańską pochodzącą z Będzymina, która tak jak on, znalazła się tam na robotach. Piotr zainteresowany był technicznymi nowinkami wprowadzanymi w gospodarstwach rolnych. Z podziwem patrzył na pierwsze ciągniki (napędzane węglem drzewnym – tzw. holzgas) oraz wszelkie lokomobile rolnicze. W 1914 r. wybuchła I wojna światowa. Piotr wraz narzeczoną postanowił przedzierać się do Polski przez linie frontowe, jednak zamiary te nie powiodły się i zmuszeni byli pozostać w Niemczech przez 4 lata.
Powrót
Pobrali się na obczyźnie latem 1917 roku. Urodził im się syn Bronisław, który w wieku pół roku zmarł na „hiszpankę”. Pochowany został w miejscowości Passewalk. Oboje małżonkowie bardzo dobrze mówili po niemiecku. Wrócili do Polski w 1918 roku, tuż po zakończeniu działań wojennych. Po powrocie zamieszkali w Rzężawach, jednak nie na długo. Po ukończeniu kursu samochodowego dla kierowców i mechaników w Warszawie, Piotr zaczął rozglądać się za pracą. W tym samym czasie, dziedzic Brudnic Władysław Budzich, mając pierwszy typ amerykańskiego Forda, poszukiwał kierowcy. Los chciał, że natrafił na Piotra. Kierowca przyjął posadę i od tej pory stał się osobistym szoferem p. Budzicha. Po jakimś czasie, dziedzic zamówił w Stanach Zjednoczonych Chevroleta (sprowadzony został w częściach z USA i złożony w całość w warszawskiej fabryce).
W brudnickim dworze pracował starszy wiekiem Niemiec. Zajmował się głównie utrzymaniem ruchu we młynie. Na stare lata chciał wrócić do Niemiec, jednak przed powrotem postanowił przekazać swoją wiedzę człowiekowi najbardziej zaufanemu – Piotrowi. Sprawy te dotyczyły mechaniki i elektryki we młynie. Mówił do Piotra: „Ty tu zostaniesz i kto ci wtedy pomoże?”. Piotr, będąc osobistym kierowcą dziedzica, musiał być w dyspozycji o każdej porze dnia i nocy. Gdy zachodziła potrzeba, jeździł z dziedzicem w interesach, w najdalsze zakątki Polski. Młyn napędzany siłą wody musiał być w ciągłym ruchu.
Wybuch wojny
Przed wybuchem II wojny światowej Piotr kupił radio na słuchawki. Dzięki niemu był na bieżąco z wiadomościami. Radiowa Msza Święta nadawana była z Ostrej Bramy w Wilnie. W maju lub czerwcu 1939 roku został przyjęty do organizacji sabotażowo – dywersyjnej „K7”(Komitet Siedmiu) i wyjeżdżał do Kazunia (lub Zegrza) na szkolenia. W skład podstawowej komórki wchodziło troje ludzi. Tworzyli tzw. „Trójkąt”. Gdy jeden z nich zginął lub wpadł, komórka przestawała istnieć. Piotr był jednym z członków tej trójki. Nie zachowały się dwa pozostałe nazwiska. W organizacji „K7” istniały patrole dywersyjne „małe” i „duże”.
Gdy rozpoczęły się działania wojenne, już od godziny 4 rano słychać było kanonadę od Mławy. W pierwszych dniach września Piotr pojechał wraz z pilotem Jankowskim (wylądował pod Lutocinem), po uszkodzoną część do samolotu, do Torunia (patrz artykuł autora w KŻ).
Właściciel majątku, Władysław Budzich, spakował swój dobytek na wozy i tuż na początku września, wraz ze swoją rodziną oraz obsługą, uciekał w kierunku Bieżunia a następnie Stanisławowa. Jechali tak do momentu, kiedy stwierdzili, że dalsza ucieczka nie ma sensu. Wszędzie panował jednakowy chaos, więc zawrócili do Brudnic. Ostatecznie jednak, p. Budzich wyjechał do swojego domu w Warszawie i tam pozostał do końca wojny. Rodzina jego pozostała w Brudnicach. 7 września 39 roku do Żuromina i okolicznych miejscowości weszli Niemcy. W niedługim czasie pojawiła się też niemiecka obsługa majątku w Brudnicach. Pierwszym zarządcą majątku był ranny na wojnie niemiecki porucznik – B. (nazwisko nie zostało zanotowane ani zapamiętane). Kierowca Piotr utrzymał pracę w majątku i dalej jeździł Chevroletem oraz ciężkim ciągnikiem. Porucznik, będąc w dobrych kontaktach z Panem Tadeuszem Budzichem (bratem p. Sumirskiej) ostrzegał go przed nowym zarządcą. Istniało realne zagrożenie, że Tadeusz trafi do obozu. Po poruczniku w majątku zaczął gospodarować Grabowski – volksdeutsch z Czerwonki koło Kętrzyna. Mówił po polsku i niemiecku.
W konspiracji
Zima roku 1939/40 była bardzo sroga i śnieżna. Do zadań Piotra należała obsługa wszystkich akumulatorów znajdujących się we dworze. Ładował też akumulatory dla obsługi majątku oraz samochodów i ciągników niemieckich. Jednak nie tylko dla nich. W lasach, w okolicy Wawrowa działała partyzantka ZWZ (Związek Walki Zbrojnej) i tam też działał kontrwywiad niemiecki. Najbliższa jednostka Gestapo znajdowała się w Ciechanowie (Zeichenau).Funkcjonariusze z tej placówki wprowadzili w szeregi partyzantów swoich ludzi. Dzięki tym działaniom aresztowano 33 partyzantów. Bestialskie wymuszanie zeznań na aresztowanych dostarczyło Niemcom informacji o tym, kto ładował akumulatory do partyzanckiej radiostacji. Trop prowadził do Piotra Guza w Brudnicach. Do dziś nie wiadomo kto „sypnął”.

Dodaj komentarz