Poniatowo w ogniu 1967

Być może zaliczam się do zwolenników teorii zakładającej, że istnieją miejsca, które upodobała sobie historia przechodząca niewzruszenie obok warownych zamczysk i wielkich siedlisk ludzkich, a która zatrzymuje się choć na chwilę właśnie tu i zostawia swój ślad.
Zaprz�g konny stra�y ogniowej w Poniatowie

Ubogaca tę ziemię o wydarzenia żyjące odtąd własnym życiem i nie pozwala, aby upływający czas zatarł je nową treścią, lecz czerpał ze starych, ożywiał je i uszlachetniał. Takim jedynym w swoim rodzaju i wymowie wydarzeniem w dziejach Poniatowa był wielki pożar tej miejscowości, który sprawił, że życie społeczności poniatowskiej płynęło ustalonym korytem, aż do dnia 14 maja 1967 roku. Zapewne niejedna zabłąkana artystyczna dusza, uznając, że obraz szalejącej pożogi godny jest jej pędzla, usiłowałaby w twórczym uniesieniu ujarzmić ów żywioł. Tego dnia srodze by się jednak zawiodła.

Poniżej przytoczono spisane relacje naocznych świadków tegoż wydarzenia, oczywiście nie jest to pełny zapis wszystkich zdarzeń. Należy przyjąć, iż przy wyborze reprezentatywnej grupy relacjonujących kierowano się jednak obiektywnymi przesłankami. Szczególne słowa podzięki składam Romualdzie i Walentemu Wysockim, Marianowi i Mariannie Orłowskim, Tadeuszowi Orłowskiemu, Bogusławie Kowalczyk, Eugeniuszowi Kosinowi oraz osobne Markowi Rokicie – Naczelnikowi OSP Poniatowo za udostępnienie strażackiej ,,Kroniki OSP Poniatowo”.

Oddajmy zatem głos świadkom wydarzeń.

,,W dniu 14 maja 1967 roku uczestniczyłam w niedzielnym nabożeństwie Zesłania Ducha Świętego w charakterze asysty procesyjnej. Ksiądz Zenon Kawiecki poprowadził procesję, która zgromadziła tłumy wiernych. Wyszliśmy z kościoła, niosąc obrazy. Pośród śpiewanych pieśni w pewnym momencie dało się zauważyć ogólne poruszenie i nagły niepokój wśród uczestników nabożeństwa. Przez krótką chwilę nastał stan dezorientacji, nie wiedzieliśmy co jest tego powodem. Wtem ktoś gromko krzyknął ,,Poniatowo się pali!” krzyk ten natychmiast podjęły jeszcze inne głosy. Rzeczywiście, z miejsca, w którym stałam widoczne już były gęste kłęby buchającego dymu. Nagle pojawiła się myśl, że to wszystko się dzieje w bezpośredniej bliskości mojego domostwa. Przekazałam obraz osobie idącej obok i bez chwili namysłu pobiegłam ratować dobytek. Podobnie uczyniło wiele osób. Po opuszczeniu bram kościoła moim oczom ukazał się widok, który można nazwać szokującym. Ogniem zajętych było już wiele domów i budynków gospodarczych, niektóre już strawił ogień, pozostawiając dopalające się zgliszcza. Potęga żywiołu uwidoczniła się w całej rozciągłości. Przerażeni mieszkańcy Poniatowa ratowali swoją własność. Z płonących zagród uwalniano zwierzęta. Wszystko to działo się niemal w jednej chwili. Niewiele udało się też nam uratować z płonącego już domu. Na szczęście dzieci były bezpieczne, ucierpiała za to babcia, której ogień dotkliwie poparzył uszy. Z wielkim bólem w sercu patrzyliśmy bezradnie z mężem jak dorobek naszej pracy bezpowrotnie zamienia się w popiół”.

To samo wydarzenie widziane z tej samej perspektywy jednakże oczyma strażaka.

,,Tego dnia dopisywała pogoda od najwcześniejszych godzin porannych. Idąc do kościoła na uroczystą mszę zwaną ,,sumą”, uczyniłem uwagę, że jest wręcz upalnie. Przed samym kościołem znajdowało się bardzo wiele osób, które ze względu na wysoką temperaturę powietrza stały na zewnątrz. Jako czynnemu strażakowi nawet przez myśl mi nie przeszło, że za pół godziny przyjdzie mi stanąć do walki z szalejącym żywiołem, którego skala znacznie przewyższy wszystko to, co do tej pory widziałem w akcjach pożarniczych z moim udziałem. W trakcie trwającej już mszy, podniósł się krzyk ,,pali się!”. Natychmiast pobiegłem w miejsce, z którego wydobywała się chmura dymu. Muszę przyznać, że jako organizacja strażacka działaliśmy sprawnie, w miejscu wybuchu pożaru było już kilku druhów – strażaków, niemal wszyscy ubrani odświętnie, ponieważ biorąc pod uwagę błyskawicznie rozprzestrzeniający się ogień, nie było czasu, aby pomyśleć o zmianie ubrania na strażackie uniformy, a co dopiero to uczynić. Ktoś uruchomił syrenę. Do czasu przybycia zawodowych jednostek straży pożarnej akcją kierował Jan Bendelewski. Drewniane konstrukcje domów, czworaków, ośmioraków oraz budynków gospodarczych, ich znaczne zagęszczenie w połączeniu z faktem, iż niemal wszystkie te obiekty były pokryte strzechą, w sposób niezwykły przyczyniały się do tego, że pożaru nie sposób było już kontrolować. Powstało bardzo niebezpieczne zjawisko ognistego podmuchu. Kilku właścicieli, którzy na teren swojej posesji przybyli kilka chwil za późno, straciło wszystko, co posiadali, włącznie z inwentarzem. Dość szybko pojawiło się znaczące wsparcie strażackie, jednakże po kilku nieudanych próbach zduszenia ognia podjęto decyzję o wyłączeniu możliwości rozprzestrzeniania się pożaru w miejscu, które będzie do tego najdogodniejsze. Tymczasem płomienie wręcz szalały, ze względu na uderzający żar z epicentrum ognia nie sposób było podejść i skutecznie razić go wodą. Ostatecznie kataklizm udało się zatrzymać, niestety widok, który rozciągał się za naszymi plecami przypominał film katastroficzny. Akcja dogaszania trwała do późnych godzin wieczornych, wodę czerpano przez cały czas trwania akcji bezpośrednio z pobliskiej rzeki Wkry. Cieszyliśmy się, że w końcu wspólnym, ciężkim wysiłkiem udało się wyeliminować niebezpieczeństwo, jednakże widząc rozpacz mieszkańców, którzy stracili dach nad głową, a w tej grupie było wielu spośród naszej braci strażackiej… czuliśmy gorycz”.

Pierwsze chwile pożaru przechowane w pamięci Tadeusza Orłowskiego.

,,W dniu, w którym Poniatowo dotknęło nieszczęście wielkiego pożaru miał się odbyć festyn rodzinny zwany również majówką. Uroczystość miała się rozpocząć w części Poniatowa zwanej ,,Zawodą” lub ,,Za rzeką”. Po dokonaniu oględzin stanu przygotowań i upewnieniu się, że wszystko przebiega zgodnie z założeniami, powracałem motocyklem do domu. Na wysokości miejsca, w którym znajduje się obecnie remiza strażacka dostrzegłem cienką smużkę dymu, wydobywającą się spomiędzy zabudowań gospodarskich, chcąc ostrzec przed niebezpieczeństwem krewnych mieszkających w pobliżu, po dojechaniu do domu i pozostawieniu motocykla niezwłocznie skierowałem tam swoje kroki. Ku mojemu zdumieniu i przerażeniu, ujrzałem ogień obejmujący już swoim zasięgiem coraz większą przestrzeń. Po upływie kilkunastu minut nie było już możliwości ratowania czegokolwiek”.

Wolno uznać za pewnik, że dla kilku poniatowskich rodzin opisywane wydarzenia na zawsze pozostaną bolesnymi.

,,Po wybiegnięciu z kościoła wydarzenia toczyły się takim samym torem jak w przypadku wielu moich sąsiadów z pobliskich mieszkań połączonych w jedną zwartą konstrukcję, zwaną potocznie czworakami. Relacjonując dosyć sprawny przebieg ratowania dobytku, mogłabym stworzyć wrażenie, że wszystko to odbyło się gładko. Nic bardziej mylnego. Być otoczonym przez ogień oznacza zawsze zmaganie się z wrogimi przeszkodami oraz nagminnie – nieszczęśliwe wypadki. Zadziwiające jest to, że psychologia tłumu oraz poczucie niebywałego zagrożenia może zmienić człowieka nie do poznania, jednak nie jest w stanie zagłuszyć instynktu matki. Dwie córki, rozumiejąc niebezpieczeństwo i trudne nasze położenie, oddaliły się bezpiecznie, wraz z mężem ratowaliśmy co tylko było możliwym, młodszy syn Krzysio przez cały ten czas był przy mnie. W pewnym momencie mąż uwolnił z płonącej stajni konia, który wystraszony ogniem z rozwartymi nozdrzami pocwałował przed siebie. Nagle poczułam straszną niemoc i koszmarne przeczucie, że dzieje się coś złego. ,,Nie ma Krzysztofa”! Przed skokiem w płomienie powstrzymał mnie mąż, miałam pewność, że syn nie oddalił się, lecz znajduje się w centrum tego piekła. W płomienie rzucił się mąż, pośród wichru, walących się desek dało się posłyszeć, głuche,, Tato!, Tato”!. Rozpacz sparaliżowała moje ruchy. W ułamku sekundy i w jednej z ostatnich chwil mąż wydostał się z pożogi z wtulonym do piersi synem. Okazało się, że oszołomione widokiem wszechobecnego ognia dziecko, niepostrzeżenie wdarło się do płonącego domu do swojej ulubionej kryjówki. Krzysiek odniósł obrażenia w postaci poparzeń twarzy w części czołowej. Przez trzy następne tygodnie znajdował się w mławskim szpitalu. Ilekroć to wydarzenie powraca, zawsze wywołuje lęk przed tym, co mogło się wydarzyć”.

Wśród pogorzelców, co do jednego faktu panuje powszechna zgodność, mianowicie niepodważalne przekonanie, że nie zostali pozostawieni na pastwę losu przez władze państwowe. Reakcja ich była wręcz natychmiastowa. Wszyscy zostali wyposażeni w wiele najpotrzebniejszych przedmiotów codziennego użytku. Uruchomiono linie zapomóg dla poszkodowanych rodzin oraz wdrożono system preferencyjnych kredytów budowlanych. Skutkiem czego dotychczasowy malowniczy lecz zarazem skansenowy pejzaż Poniatowa został wyparty przez powstające jak grzyby po deszczu murowane konstrukcje.

Marek Oryl

 

Dodaj komentarz

Kliknij by dodać komentarz

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.