Ochotnicza Straż Ogniowa

Już w okresie staropolskim miasta miały obowiązek starać się strzec mieszkańców przed konsekwencjami nieuchronnych pożarów
OSP Bie�u�, 21 maja 1932 r., Zbiory Muzeum Ma�ego Miasta w Bie�uniu O/ MWM w Sierpcu.

Nie utrzymywano jednak specjalnych służb do walki z żywiołem. Jest to dopiero „wynalazek” XIX wieku. Bieżuńska Ochotnicza Straż Ogniowa powstała stosunkowo późno, bo dopiero 29 czerwca 1907 roku. Pierwszym prezesem został mianowany proboszcz ks. Jan Szostakiewicz, pisarzem adwokat Aleksander Chamski, skarbnikiem aptekarz Eugeniusz Wawrykiewicz, gospodarzem rzeźnik Jan Zakroczymski, a członkami zarządu: lekarz Stefan Brudnicki, nauczyciel Jabłonowski i kupiec Ludwik Węglewski. Pierwszym naczelnikiem został sekretarz gminy Nikodem Ehrenkreutz. Po wyjeździe Stefana Brudnickiego z Bieżunia do Ciechanowa, jego lekarskie miejsce zajął Antoni Wolski, który w 1910 roku został prezesem Straży. Dzięki ofiarności mieszkańców i urzędu gminy wyposażono strażaków w ręczną sikawkę, hydrofor, 20 beczek na dwukołowych wózkach, wóz konny oraz drobniejszy sprzęt, ubrano w jednolite białe, płócienne mundury, buty, pasy i mosiężne kaski, ufundowano sztandar z wizerunkiem św. Floriana (poświęcony 29 czerwca 1908 r.), założono kilkunastoosobową orkiestrę (1910 r.), a nad Wkrą, przy moście wybudowano z bali sosnowych remizę na miejsce spotkań i przechowywania sprzętu (1911 r.). Domy członków straży były oznakowane graficznymi symbolami sprzętu, który miał zamieszkujący strażak zabierać ze sobą z obejścia w przypadku alarmu. Zaangażowanie społeczne było ogromne, skoro już na najstarszej fotografii widnieje ponad 70 członków. Przekrój społeczny był wyjątkowo zróżnicowany, od inteligencji i urzędników, poprzez rzemieślników do rolników. Nieliczni Żydzi należeli do chlubnych wyjątków. Bieżuńska Ochotnicza Straż Ogniowa poza ćwiczeniami i walką z ogniem prowadziła także działalność kulturalną. W 1909 roku założono teatr amatorski, który działał aż do I wojny światowej. Organizowano także potańcówki. Dochody z imprez przeznaczano na budowę remizy z salą teatralną na ok. 300 miejsc. Od powstania straży, podczas pierwszej wojny światowej i w okresie międzywojennym pracy ochotnikom nie brakowało. Ćwiczono podczas coniedzielnych kilkugodzinnych zbiórek, wyjeżdżano też na zawody do pobliskiego, powiatowego Sierpca. Strażacy byli podzieleni na 4 oddziały z własnymi dowódcami: I. Stefan Śniegocki, II. Władysław Junkier, III. Zygmunt Rochowicz, IV. Leon Ruciński. Gdy zadźwięczał dzwonek alarmowy zawieszony na słupie na Rynku – wyruszali do ognia.

Jak czytamy w strażackiej Kronice „latem w 1929 roku wybuchł groźny pożar w Bieżuniu, na rogu ul. Warszawskiej i Rynek. Budynki drewniane w zwartej zabudowie – żydowskie ze sklepami, w których była nafta (właściciele Gerliz i Lewin). Ogień szybko się rozprzestrzenił, a nafta która była w sklepach powiększyła pożar. Obok palących się domów stał dom drewniany I-piętrowy bogatego Żyda Blachmana, który miał duży sklep odzieżowy. Wystraszony pożarem Żyd Blachman obiecał nagrodę za uratowanie domu dla Straży. Sytuacja była bardzo trudna, bo nie było jeszcze motopąpy Dowożono wodę beczkami do sikawek ręcznych, co trzeba było od 4-6 ludzi do 1 sikawki. Dzięki ofiarnej obronie straży a szczególności strażaków, którzy byli na piętrze i poddaszu zagrożonego budynku w kłębach ognia i dymu, było tylko słychać >>podać więcej wody<< przez strażaków, którzy obronili ten budynek […] Pod koniec pożaru przybyła Straż pożarna z Sierpca samochodem z motopąpą. Budynek zagrożony ob. Blachmana został uratowany. Akcja pożarowa była w godzinach wieczornych”. Gdyby wówczas pożaru nie poskromiono, mogłyby spłonąć dziesiątki drewnianych budynków.

Kilka lat później „ w styczniu 1932 roku wybuchł wielki pożar w Bieżuniu. Zapaliły się stodoły od strony ulicy Sierpeckiej. Silny wiatr przeżucił snop palących się[…]snopów zboża i ogień rozprzestrzenił się na stodoły stojące pomiędzy ulica Płocką, a kościołem. Gęsta zabudowa drewnianych stodół krytych słomą, były łatwe spalenia się, a na dodatek był silny wiatr. Duża odległość do wody utrudniała skuteczny ratunek gaszenia pożaru. Wodę czerpano z rzeki przez Rynek i ulicę Płocką ale tylko starczało nińji (węży) wodnej na przedpole pożaru. Woda podawana przez motopąpę napełniała beczki wodą, które przewoziły w miejsce zagrożenia. Wielu strażaków siedziała na dachach z tłumicami i gasili spadające palące snopy słomy czy też iskry. W ten sposób uratowano kilka stodół. Straż z Sierpca, która przybyła z motopąpą zajęła pozycję od strony Poświętnej, Kościelną i Stodulną) obecnie ul. Zamoyskiego) broniąc domy i budynki gospodarcze przy ul. Stodólnej.[…]Ten pożar zniszczył/spalił prawie wszystkie stodoły stojące dwoma rzędami od ul. Stodólnej, aż do ulicy Sierpeckiej. Pozostało zaledwie kilka sztuk”. W przypadku pożaru przy Rynku w 1929 roku przyczyn trudności w walce z żywiołem upatrywano w braku wydajnej motopompy, zatem w 1930 roku zakupiono takie urządzenie, do którego miejscowy kowal i strażak Władysław Junkier skonstruował czterokonny tzw. wóz rekwizycyjny. Przewożono na nim również węże na zwijadłach, prądownice, trójniki, drabiny i bosaki, a po bokach były miejsca siedzące dla strażaków. Konie do pożarów zawsze dobierano parami, tak by się znały i można było zaprząc jedną lub dwie pary. Do beczek na wodę używano koni pojedynczych. Stały one zawsze w gotowości w strażackich obejściach Bednarskiego, Lemańskiego, Łubińskiego, Nowackiego czy Zalewskiego.

   

Dodaj komentarz

Kliknij by dodać komentarz

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.