
Wszystko wydarzyło się wcześnie rano, po godz. 7.00. 68-letni właściciel domu pan Ryszard zszedł do piwnicy. Nagle rozległ się huk. – Nie wiedziałam, co zrobić, nie umiałam numeru na telefonie znaleźć – opowiadała nam pani Wanda, mieszkanka domu i jego żona. – Nic nie widziałam, stałam bezradna przez moment. Potem do syna zadzwoniłam i on resztę powiadomił. Przyjechały straże i karetka – relacjonowała nam dwie godziny po wybuchu. Jak dodała, wszystko stało się tak szybko, że pamięta tylko huk. W tamtym momencie była w sypialni na piętrze domu, obudziła się, ale jeszcze nie wstała z łóżka. Od razu pomyślała omężu, który poszedł do piwnicy zagrzać mleko dla psa.
– Nie mam pojęcia, jak to się mogło stać. Mieliśmy tam letnią kuchnię – mówi kobieta, ledwo kryjąc emocje. Zaczęła go wołać. – Krzyczałam „Czy żyjesz, co się stało?”. Zeszłam na dół i zobaczyłam to pobojowisko – mówiła.
Potem wszystko działo się błyskawicznie. Widziała, jak jej męża zabierała karetka. – Był cały czas przytomny, ale był poparzony. Włosy miał popalone, widziałam ręce i nogi poparzone – mówiła.
– Człowiek nie pomyśli, co się może stać. Nas dwoje tylko zostało, cała podpora. Sami siedzimy, patrzymy jak w lustereczka na siebie – łkała, podtrzymywana na duchu przez najbliższych.
Siła wybuchu wyrwała drzwi z futryn, i te wejściowe do domu, i te w piwnicy. W piwnicy spadły szafki, w domu lustro, doniczki z kwiatami, wyleciała szyba z drzwi.
– Jakby butla wybuchła, to by pół domu wyrwało – komentowali wypadek sąsiedzi. Wszyscy byli w szoku. – Szczęście od Boga, przy takim wybuchu, że tylko tyle się stało – komentowali stojący na chodniku mieszkańcy.
Oparzonego 68-latka najpierw przewieziono do szpitala w Żurominie, a potem helikopterem do Płocka. Ostatecznie trafił na oddział pooparzeniowy szpitala w Siemianowicach Śląskich.
Stan domu sprawdzili inspektorzy nadzoru budowlanego, a strażacy i policjanci ustalają przyczynę wypadku.
AO

Dodaj komentarz