WARSZAWIANKA DZIĘKUJE ŻUROMIŃSKIEMU SANEPIDOWI

INFORMACJE\ Mieszkanka Warszawy, będąca w 7 miesiącu ciąży, zachorowała na COVID-19. Okazuje się, że w jej zmaganiach z chorobą i próbą doproszenia się wtórnego testu ogromną rolę odegrał… żuromiński sanepid.

„Dzień dobry. Szanowni Państwo, chciałabym – jeśli jest taka możliwość – za Państwa pośrednictwem podziękować Paniom z Powiatowej Stacji Sanitarno-Epidemiologicznej w Żurominie. Jestem w 7 miesiącu ciąży. Wcześniej zarówno lekarze rodzinni, jak i lekarze, którzy już w szpitalu robili mi testy bagatelizowali moje objawy. Niestety wynik okazał się pozytywny i zostałam uziemiona w domu. Dosłownie. Przez długi czas nie mogłam doprosić się testu kontrolnego, kolejne instytucje odpowiedzialne za jego przeprowadzenie odsyłały mnie gdzieś indziej, nie wiedząc, czemu nikt się jeszcze u mnie nie pojawił. W końcu przez ZUPEŁNY przypadek (przeciążenie linii w Warszawie) zostałam połączona z PSSE w Żurominie. To w zasadzie dzięki jej pracownicom wreszcie ktoś zainteresował się moją sytuacją i przeprowadził kontrolne testy” – to początek wiadomości, jaką nadesłała do naszej redakcji pani Anna, mieszkanka Warszawy.

Choć nie jest związana z naszym powiatem postanowiła podzielić się z nami swoją historią choroby.

– Zaczęło się od tego, że miałam objawy lekkiego przeziębienia i podwyższoną temperaturę, które mimo przyjmowania zalecanych ciężarnym leków nie przynosiły efektu. Z tego powodu zadzwoniłam na nocną pomoc lekarską w pobliskiej przychodni, gdzie zasugerowano kontakt ze szpitalem zakaźnym lub sanepidem. Tak też zrobiłam. Sanepid stwierdził, że ktoś podał mi zły numer, bo dodzwoniłam się do sekretariatu (…), z kolei w szpitalu zakaźnym nikt nie odbierał – opowiada kobieta.

Mimo wielu prób, nie udało się jej dodzwonić po jakąkolwiek pomoc. Zaniepokoiła się poważnie, gdy utraciła smak a dzień później węch. Od rana następnego dnia znowu dzwoniła do lekarza pierwszego kontaktu. Jej doktor rodzinna miała stwierdzić, że opisywane przez nią objawy są typowe przy przeziębieniu (mimo iż twierdziła stanowczo. że nie miała tego typu objawów nawet przy zapaleniu zatok, oskrzeli, płuc). Lekarka zaleciła jej jednak jedynie pozostanie w domu, częste mycie rąk, a także zapisała leki, których raczej nie powinna brać będąc w ciąży.

– W momencie, kiedy objawy nie ustępowały, zaczęłam dzwonić ponownie na numery, które były podane na oficjalnych stronach sanepidu, ministerstwa zdrowia, oficjalna infolinię NFZ. W którymś momencie pojawiła się informacja, że instytut Wojskowy w Warszawie uruchomił infolinię. Tam też zadzwoniłam i pani, z którą rozmawiałam była w szoku, że z tymi objawami (i w ciąży) wszyscy mnie odsyłają albo każą siedzieć w domu bez żadnej weryfikacji. Stwierdziła, że ktoś musi mnie chociaż obejrzeć i żebym jechała na własną rękę do szpitala na ul. Wolską – kontynuuje opowieść nasza rozmówczyni.

24 marca, po 2 tygodniach od utrzymywania się objawów, znalazła się pod szpitalem zakaźnym. – Tam wypełniłam ankietę, a pielęgniarka zmierzyła temperaturę, ciśnienie itp. Gdy powiedziałam, że jestem w 7miesiacu ciąży i temperatura mi skoczyła dzień wcześniej do 38.4, że dziecko jest niespokojne, kazała mi zaczekać a sama wyszła z namiotu i poszła do szpitala – mówi pani Anna. Jak twierdzi, nie zaobserwowała u siebie typowych objawów zakażenia, poza właśnie utratą węchu i smaku, o których coraz częściej zaczęto mówić w kontekście koronawirusa. Chwile potem pielęgniarka wróciła, a kobieta trafiła do separatki w szpitalu zakaźnym. Lekarz miał jednak zbagatelizować jej objawy, bo wyglądała w miarę dobrze, nie pokładała się z braku tchu. Po pobraniu wymazu do testu kazano jej wrócić do domu. – A na drugi dzień zadzwoniono z informacją, że wynik jest niestety pozytywny – mówi warszawianka. Pani, która dzwoniła z informacją o wyniku testu poinformowała ją, że na testy powinny zgłosić się wszystkie osoby, z którymi miała kontakt, ale jak twierdzi kobieta, kiedy te stawiły się w szpitalu – nikt nie pobrał od nich wymazów, ani też nie pojawił się po nie w domu podczas zleconej im kwarantanny.

– Ja z kolei miałam mieć zrobiony test kontrolny po 10-12 dniach od pozytywnego wyniku – informuje nas w wiadomości kobieta. I tu właśnie pojawia się wątek żuromińskiego sanepidu. – Zamiast po 10-12 dniach (ok. 3 kwietnia) test kontrolny przeprowadzono u mnie po 17 dniach (10 kwietnia), ale gdyby nie reakcja Pań z PSSE w Żurominie, z pewnością czekałabym jeszcze dłużej – podkreśla mieszkanka stolicy.

– Panie z Żuromina nie tylko nie zbagatelizowały sytuacji (odsyłając mnie jak inni do kolejnych instytucji), ale bardzo istotnie zaangażowały się w wyjaśnienie całej sprawy i zmobilizowanie odpowiednich służb do działania. Dzięki ich reakcji już 2 dni później miałam przeprowadzony test kontrolny, pojawili się u mnie dzielnicowi, dzwonił OPS z propozycjami pomocy. To również tylko dzięki ich reakcji o całej sytuacji dowiedział się Mazowiecki Urząd Wojewódzki a cała sprawa nabrała tempa. Jestem w 7 miesiącu ciąży i w mojej sytuacji każdy dzień ma znaczenie – mówi pani Anna.

Jak dodaje, dziś jest już zdrowa, trzy razy pobierano wymazy i trzykrotnie wynik był negatywny. – Wiem, że dzisiaj pełno jest negatywnych opinii i „klient” chętniej dzieli się mało pozytywnymi odczuciami, tym bardziej więc chcę podziękować Paniom z PSSE w Żurominie, bo dzięki ich błyskawicznej reakcji wiem przynajmniej, że jestem już zdrowa.

Jeśli Panie to przeczytają, na pewno skojarzą o kogo chodzi, bo dziś infolinia znowu mnie przez przypadek połączyła z Żurominem. Olbrzymie wyrazy wdzięczności i jeszcze raz bardzo dziękuję za pomoc! – napisała nam w sobotę 18 kwietnia.

Jak się okazuje, nieważne komu udziela się wsparcia i pomocy, ważne, by robić to skutecznie i dobrze. Dołączamy się do podziękowań dla załogi żuromińskiego sanepidu i gratulujemy postawy.

AO

 

Dodaj komentarz

Kliknij by dodać komentarz

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.