
Lata temu żurominianie i nie tylko co roku przed Bożym Narodzeniem, ale potem aż do Sylwestra przychodzili pod posesję państwa Bogaczów przy splocie ul. Lidzbarskiej i Wyzwolenia, by nacieszyć się widokiem bożonarodzeniowych ozdób. Uciechę miały zwłaszcza dzieci, z myślą o których kompozycja rozrastała się z roku na rok. Była to chyba najbardziej oświetlona posesja w mieście i najbardziej znana. Historię świątecznych ozdób opisaliśmy w „Kurierze” w 2006r. Pani Małgorzata Bogacz jako jedyna z trojga rodzeństwa mieszka w Polsce.

Reszta jej rodziny żyje za oceanem, a to za sprawą aż pradziadków, którzy wyemigrowali z kraju do USA. Tam urodziła się babka ze strony mamy. Później rodzina wróciła na ojcowiznę, ale jednak nie na stałe. W Żurominie została tylko pani Małgorzata.
Rodzina z USA zaopatrzyła ją i jej męża Jerzego w piękne, bożonarodzeniowe ozdoby. -Mama jest specjalistką od tych ozdób – mówi Małgorzata. Wszystkie figury co roku skrzętnie pakowała i wysyłała córce do Żuromina. Co roku coś nowego – a to Mikołaja, a to renifera, a to figury do szopki. Po Bożym Narodzeniu wszystkie ozdoby były pieczołowicie rozkładane na czynniki pierwsze, pakowane do kartonów i chowane. I co roku trzeba było to wszystko na nowo zmontować, złożyć, rozstawić i podłączyć. Bo wszystko to, co stało w ogrodzie miało swoje miejsce w kompozycji. Po kilkunastu latach jednak nadeszło Boże Narodzenie, kiedy kompozycja nie stanęła. I tak już chyba od 12 lat.

W tym roku posesja znów się rozświetliła. Jak mówi pani Małgorzata, był ku temu jeden impuls. – Obiecałam synowi i synowej, że jak wnusio skończy roczek, znów ubierzemy posesję i pokażemy – wyjaśnia powód. Jak podkreśla, to właśnie dzieci są motorem napędowym do tego, by przystrajać posesję. I te własne, teraz już nawet wnuczek, ale i te wszystkie z Żuromina, które przychodzą tłumnie pod ogrodzenie i podziwiają. Niektóre robią sobie zdjęcia z figurkami. Ich zadowolenie najbardziej cieszy właścicielkę posesji.

– W tym roku mama mi przysłała olbrzymiego jelenia – dodaje właścicielka posesji. Wszystkie ozdoby po tylu latach bez używania normalnie działają, nic się nie spaliło. Gdzieniegdzie przepaliła się jakaś mała lampka, czy trzeba było coś delikatnie naprawić. – Wszystko się już świeci. Trochę ludzi przychodzi, czasem piszą sms-y, czy mogą wejść na podwórko zobaczyć z bliska. Dla małych dzieci to ogromna radość – podkreśla Małgorzata Bogacz. Sama jest zadowolona, że po tylu latach znów może podziwiać te wszystkie ozdoby.
AO
fot. Archiwum Rodziny Bogaczów

Dodaj komentarz