
To także baczna, acz subtelna obserwacja tego, co się zmieniło w moim kochanym mieście. Miałem zawsze nieskrywaną satysfakcję, że w tym prowincjonalnym miasteczku dzieje się tyle niepospolitych rzeczy, a kulturalny pejzaż miasta zmienia się z dnia na dzień. Ten artykuł będący pewną formą listu otwartego jest w istocie podsumowaniem moich obserwacji i podkreślenia kilku istotnych faktów. Człowiekiem, który tańczył dla kultury, przeobrażając ją w coś więcej aniżeli sumę działań na rzecz środowiska lokalnego, jest i pozostanie dla mnie mój serdeczny przyjaciel Piotr Wlizło. Nie zamierzam epatować jego osoby peanami, bo zabrzmi to pretensjonalnie. Zamierzam natomiast pokazać (choćby fragmentarycznie), jak budził z nudnego i monotonnego snu rzesze młodych ludzi, którym poświęcił nie tylko swój czas, ale i całe swoje jestestwo. Jako kulturoznawca, wiem doskonale, że kultura nie znosi próżni. Ten rodzaj szczególnej przestrzeni, bez której ludzie nie są w stanie funkcjonować, nie znosi także marazmu i akceptacji rzeczy byle jakich, które w żaden sposób nie przyczyniają się do rozwoju. Zatem, co takiego dokonał Piotr Wlizło, skoro został wywołany do tablicy, jak przysłowiowy uczeń?
Piotr, kreując nową jakość kultury w mieście, nie zapominał nigdy, że do tego potrzebni są ludzie, ich podmiotowość. Miał także świadomość, że kultura to nie tylko suma poszczególnych mniej lub bardziej atrakcyjnych działań. Poszedł dalej i odsłonił przed innymi fakt rzadko podkreślany przez odbiorców kulturalnych wydarzeń. Mianowicie, potrafił wskazać, że coś, co jawi się jako „kulturalne”, jest czasowe, chwilowe i cieszy widza przez moment, choć stanowi bardzo ważny element. Jego intencją było wskazanie, że w Żurominie odbywa się proces kulturowy, a to już inna jakość, inny ciężar gatunkowy. Uruchamiał procesy, których efekty ujawniały się w czasie, ale także czekają na swoje społeczne i mentalne konsekwencje. Z punktu widzenia kulturoznawcy, to chyba najbardziej fundamentalne, co może zaistnieć na prowincji. Często żartowaliśmy obaj, że coś się zasiewa, rzuca się ziarno w glebę i czeka na wzrost. Przy udziale Piotra wzrastali ludzie czasami zagubieni, częstokroć chcący zaistnieć, ale wyrażający zawsze potrzebę tworzenia. Fenomen Piotra Wlizły (i zapewniam, że nie nadużywam słowa „fenomen”) polegał na tym, że przyciągał do siebie ludzi. Taki wyjątkowy ludzki magnes. Kultury nie tworzy się dla kaprysu i taniego poklasku, bo to mści się zawsze w dwójnasób, dlatego też dla tego animatora kultury, lidera środowiskowego, istotny był proces kulturotwórczy. Ma chyba również naturę buntownika, który, stając naprzeciw skostniałym stereotypom, kruszył je jak mało kto. Jest takie mądre powiedzenie autorstwa Anthony’ego de Mello, że społeczeństwo, które zabija swoich buntowników zyskuje spokój, ale traci przyszłość. Czy z tej wielkiej mądrości, da się wyciągnąć jakieś wnioski, trudno mi orzec. Mój brak obiektywizmu w rzeczonej sprawie jest usprawiedliwiony z prostego faktu, że nie umiem, a może nie chcę, z zimną kalkulacją obserwatora odnotowywać wydarzenia związane z osobą Piotra. Temu towarzyszą emocje i mój niekłamany szacunek dla tego faceta. O naszej współpracy można by napisać niezły kulturowy traktat, ale nie w tym rzecz. Istotą pozostaje to, co zawsze u niego ceniłem i podziwiałem, a mianowicie fakt, że stworzył w tym mieście niekwestionowaną żywą platformę kultury, gdzie każdy odnajdywał dla siebie ważne dla niego miejsce. Wielkości człowieka nie mierzy się sympatią lub antypatią jednych lub drugich. Wielkość wyrasta ponad te żenujące częstokroć oceny. I niech tak zostanie.
Zbigniew Izdebski
[i]Zbigniew Izdebski- kulturoznawca, animator kultury, nauczyciel, socjoterapeuta. Współpracował z Żuromińskim Centrum Kultury od ponad 20 lat, był twórcą dwóch grup teatralnych w Żurominie: Przepona i Peron Drugi.[/i]
Dodaj komentarz