
Adam Ejnik
a.ejnik@kiurierkurierzurominski.pl
Dom Słowikowskich
W domu widocznym na prezentowanych fotografiach mieszkała rodzina Słowikowskim. W większym z tych domów mieszkał pan Antoni Słowikowski z żoną i dziećmi. Antoni Słowikowski był rzemieślnikiem i handlarzem. Żył ze sprzedaży tak zwanej łokciowizny, czyli materiałów, które mierzyło się za pomocą łokcia. Materiały sprzedawał na jarmarkach, które odbywały się w Żurominie i w pobliskich miejscowościach. Mężczyzna ten prowadził też sklep, na którym napisał własnoręcznie szyld – chrześcijański sklep, aby kupujący mogli go odróżnić od licznych w mieście sklepów żydowskich. Dzięki handlowi, rodzinie Słowikowskich żyło się znośnie zarówno przed wojną, jak i po jej rozpoczęciu.
Łokciowizna
W 1939 roku nasze miasto zajęli okupanci. Zmieniono też jego nazwę, odtąd Żuromin nazywał się Görtzen. Jedną z pierwszych uchwał, jakie wprowadzono, był nakaz oddania okupantowi swojego majątku. Mieszkańcy okupowanych terenów uchwałę wypełnili, ale oczywiście nie w całości. Większość rodzin, w tym państwo Słowikowscy, część swego majątku po prostu schowała. To właśnie dzięki ukryciu „łokciowizny” można było podczas wojny nie cierpieć głodu. Wszelkiego rodzaju materiały były w tych trudnych czasach na wagę złota. ”Ten towar, to była waluta wymienna. Można za to było otrzymać a to kawałek świniaka, a to kurę, a to coś do zjedzenia” – mówi córka Antoniego Janina Bojakowska.
I żyłoby się tak Słowikowskim do końca wojny, gdyby ktoś nie złożył donosu do ówczesnych władz. Aresztowano najpierw pana Antoniego, potem w więzieniu w Płocku przebywała również jego żona.
Pomoc Niemca
Państwo Słowikowscy mieli jednak szczęście do dobrych ludzi. W jednym z prezentowanych na zdjęciu domów mieszkała matka aresztowanego. U niej kwaterował policjant niemiecki. – Tak było w zwyczaju, że posterunkowi niemieccy kwaterowali po domach – tłumaczy pani Janina. Człowiek ten był poczciwy. Z zawodu był kowalem. Ponieważ w domu zostawił swoją małą córeczkę bardzo polubił małą Janinę – przynosił jej czekoladę. Pani Słowikowskiej ukuł patelnię.
– Długo ta patelnia była: ciężka taka, ale nic się na niej nie przypalało. Świetna, kuta patelnia. Był to dobry człowiek. Dzieciom przynosił czekoladę, herbatę przynosił. Jakieś kartki dawał, bo przecież wszystko na kartki było, ale nam kartek nie było potrzeba, bo zaopatrzenie było dobre. On miał w domu babci wydzielony malutki pokoik. On był zwykły posterunkowy – mówi pani Janina.
Tak toczyło się życie w okupowanym Żurominie – w dwóch domach przy ulicy Lidzbarskiej.
Dodaj komentarz