
Zacznijmy od rzeczy tak prozaicznej, jak ruch uliczny. Moją podróż zaczynałam w Chinach, gdzie jeździ się po bożemu, po prawej stronie ulicy. Pierwsza niespodzianka czekała mnie w Makau i Hong Kongu, miastach, które jeszcze 20 lat temu były europejskimi koloniami. Pomimo tego, że dziś należą w pełni do Chin, nadal obowiązuje tam ruch lewostronny. „Jak to możliwe że w jednym państwie można czasem jeździć po lewej, a czasem po prawej stronie drogi? Niebywałe!” – pomyślałam. Musiałam jednak szybko nauczyć się zerkać najpierw w prawo na przejściach dla pieszych, bo z Hong Kongu poleciałam wprost do Tajlandii, gdzie również jeździ się po lewej stronie drogi.
Ruch lewostronny obowiązuje w ok. 1/3 państw na świecie, m. in. w Wielkiej Brytanii, Indiach i Japonii. Zaskakujący może być fakt, że właśnie ten sposób poruszania się po drodze był pierwszym obowiązującym na świecie. Podobno stosowano go już w starożytności. Zasada poruszania się po lewej stronie drogi była kwestią… bezpieczeństwa! Podróżnym łatwiej było bronić się przed niespodziewanym atakiem osoby idącej z prawej strony, ponieważ broń trzymano przy prawym boku, aby łatwo dobyć ją prawą ręką.
Do jazdy po lewej stronie ulicy szybko się przyzwyczaiłam, więc w Indonezji nie było to dla mnie problemem. Ale tutaj przeprawa na drugą stronę ulicy przypomina bardziej walkę o życie niż zwykły spacer! Oprócz samochodów na ulicach widać całe chmary skuterów. To ekonomiczny i wygodny sposób poruszania się w całej południowo-wschodniej Azji. Inaczej niż w Polsce, tu można korzystać z nich przez okrągły rok i – co ważne – świetnie dają sobie radę w ogromnych korkach, które codziennie zatrzymują tysiące samochodów na długie godziny! Parkingi dla skuterów zlokalizowane przy większych obiektach takich jak biurowce czy centra handlowe potrafią być wielkości boiska do piłki nożnej i – uwierzcie mi – zawsze są pełne.
Wiele zasad ruchu drogowego traktowanych jest w Indonezji umownie. Na drodze z przewidzianymi trzema pasami ruchu notorycznie można zobaczyć 5 samochodów jadących koło siebie i na dokładkę kilka skuterów próbujących wepchnąć się między nie. Nikogo nie dziwi też skuter przemykający poboczem… pod prąd. Znaki takie jak „zakaz zatrzymywania się” czy „zakaz zawracania” absolutnie nie mają tutaj racji bytu.
Po pierwszym szoku można odnieść wrażenie, że może jednak w tym szaleństwie jest metoda? A może to my, Europejczycy, traktujemy zasady ruchu drogowego zbyt poważnie…? W końcu w równie szalony sposób jeździ się w wielu miejscach na świecie – na Bliskim Wschodzie, w Afryce, Indiach. Rzut oka na statystyki rozwiewa jednak wszelkie wątpliwości. Na całym kontynencie europejskim codziennie ginie 80 osób w wypadkach drogowych, podczas kiedy w samej Indonezji (jednej kraj!) aż 130! A pamiętajmy, że sieć dróg jest tu dużo rzadsza i porusza się nimi mniej samochodów.
Na oddzielny tekst zasługuje ciężki los pieszego na ulicach zakorkowanej Dżakarty. Ale o tym później, bo już za tydzień pokażę moją kulinarną listę życzeń, czyli produkty, których w Indonezji nie można dostać.
[i][b]Ada Kamińska – żurominianka, 22-letnia studentka psychologii w trakcie swojej rocznej podróży po Azji przybliża Czytelnikom Kuriera jak wygląda życie w świecie zupełnie innym od tego, jaki wszyscy znamy. O jej przygadasz przeczytasz na blogu podróżniczym www.podzwrotnikami.pl[/b][/i]
Dodaj komentarz