Józef Markowski

Wychodząc naprzeciw dużemu zainteresowaniu Czytelników artykułami o Józefie Markowskim powstałymi na podstawie jego pamiętnika, przedstawiam jeszcze jeden – tym razem ostatni. Zapraszam i życzę miłej lektury.
W�r�d wychowank�w

Tadeusz Manista

tadek.manista@op.pl

Nauczyciel

„Już w roku 1958 zacząłem wykładać na kursach rzemieślniczych m.in. technologii maszynoznawstwa, geografii. Przedmioty te były mi znane dzięki ukończeniu Publicznej Średniej Szkoły Zawodowej w Przemyślu. Na takich kursach uczyłem jeszcze w latach 70-tych. Kursanci po ukończeniu kursu zdawali egzaminy przed Państwową Komisją egzaminacyjną, powoływaną przez Cech Rzemiosł Różnych w Warszawie, otrzymując dyplomy w poszczególnych zawodach: czeladnicze lub mistrzowskie.

W tych latach pracowałem w Polskim Towarzystwie Kultury Fizycznej w charakterze instruktora tenisa stołowego, szachów i brydża. Uprawiałem sport: piłkę nożną, siatkową i tenis stołowy. Miałem niespożyte siły”.

Co się działo po odejściu przeze mnie ze stanowiska Kierownika Szkoły.

Gdy rozrabiała mi „Banda Czworga”[kim była owa banda, p. Józef nie wyjaśnia – przyp. aut.], poprosiłem o zwolnienie mnie ze stanowiska Kier. Szkoły. Początkowo nie przyjęto rezygnacji. Postanowiłem definitywnie odejść. Na moje miejsce przyszedł Pan Włodzimierz Jakubowicz – Sekretarz Propagandy w Kom.[itecie – przyp.– aut.] Powiatowym PZPR, a przed przyjściem do szkoły [tej, w której uczył p. Józef – przyp.-aut.], Dyr. Szkoły w Chamsku. Podczas przekazywania obowiązków zadeklarowałem subordynację. Na pierwszym posiedzeniu Rady Pedagog. chciał mi powierzyć układanie planu lekcyjnego. Moja odpowiedź brzmiała: gdybym potrafił to zrobić, nie zrezygnowałbym ze stanowiska [znając tę historię od podszewki mogę powiedzieć, że był to sarkazm.- przyp. aut.]. Wobec tego powołał 3 – osobową komisję. Po mojej rezygnacji przeniesiony został do internatu w Technikum Ekonomicznym w Żurominie. Nauczyciele i dzieci zwracały się do mnie Panie Kierowniku. Zwracał im uwagę, że to on jest kierownikiem. Na uwagi naucz. nie reagowali. Uczyłem jęz. ros. oraz w klasach ósmych historii.

Przyszedł do mnie na hospitację, na lekcję historii. Obowiązywał podręcznik Henryka Sędziwego, a [podręcznik] tego samego autora obowiązywał w Liceum Ogólnokszt. Wiadomości przekazywałem z tego drugiego. Miał przy sobie ten pierwszy podręcznik. Podczas omawiania przebiegu lekcji zwrócił mi uwagę, skąd i dlaczego podaję wiadomości, których nie ma w podręczniku. Odpowiedziałem: Dzieciom zdolnym należy podać rozszerzone wiadomości. Nie kwestionował.

O siostrach

Wielkim szacunkiem obdarzam siostry bezhabitowe pracujące w swoich domach i na gospodarce. Znane mi są fakty z Żuromina, że w latach trzydziestych prowadziły sierociniec. Znam trzech ich wychowanków. Jedną z sióstr była Stanisława. Ja będąc PZPR- owcem, bardzo dobrze się z nią znałem, gdyż ona chwaliła mię za żelazną dyscyplinę.

U księdza był ogród owocowy i nikt nie bronił urwania sobie owoców, ale jak łamał gałęzie, to ją serce bolało, wówczas skarżyła się do Kier Szkoły. Ja reagowałem skutecznie. Siostra Stanisława chodziła też po domach i robiła zastrzyki. Zmarła w 1997r. Byłem u zmarłej i na jej pogrzebie. Mieszkają [siostry zakonne-przyp. aut.] na swojej posesji i gospodarują. Nie rodziły potomstwa, ale wychowywały dzieci w sierocińcu. Ciężko pracują.

Jak pobudowano szalet miejski

Wówczas, gdy byłem Naczelnikiem Miasta i Gminy w Żurominie, w pobliżu Kościoła i Technikum Ekonomicznego był brzydki szalet drewniany. Zwróciłem się do księdza kanonika Żbikowskiego o zezwolenie, żeby na dobrach kościelnych pobudować szalet z prawdziwego zdarzenia. Ksiądz wyraził zgodę, ale zastrzegł, że na tej działce rosną warzywa pracowników kościelnych. „- Żeby oni dostali odszkodowanie. – Dostaną, proszę księdza”. Służba Rolna dokonała inwentaryzacji i wyceny protokólarnie. Przyjechał spychacz i wykopał dół. […] ludzie otrzymali odszkodowanie. Ksiądz kanonik był super zadowolony. Naturalnie użytkownicy też.

Niejaki V-ce Przewodniczący Powiatowej Rady Narodowej wezwał mię na dywanik i nakazał mi, żebym wydał decyzję na rozbiórkę obecnych garaży stojących na terenie plebanii. Odpowiedziałem mu, że są to dobra Kościelne i ja nie mam takich uprawnień. Niech władze powiatowe działają w porozumieniu z Kurią Biskupią Płocku. Nie dałem się nabrać.

Fragmenty z mojego życiorysu

Gdy pełniłem funkcję Kierownika Szkoły Podstawowej w Żurominie, mój zastępca nie mógł się doczekać, kiedy wyjedziemy. Przeciwko mnie, powstała na czele z nim „Banda Czworga”. Fabrykowano przeciwko mnie zarzuty dot. nadużyć. Miałem sprawy sądowe z powództwa cywilnego. Wygrałem i pozostałem w Żurominie. Zostałem powołany na odpowiedzialne stanowiska w Radach Narodowych, w których byłem radnym w latach1958 do 1994 bez przerwy.

Pozdrawiamy się. Niech oni mają wyrzuty sumienia. Ja je mam czyste jak łza.

Przez prawie 42 lata pracy w zawodzie nauczycielskim wychowałem parę pokoleń [uczniów – przyp. aut.]. Wśród nich: 2-ch misjonarzy i 7-miu księży. W Moim mieście pozdrawiają mię dziesiątki przechodniów. Poznaję ich, ale nie zawsze wiem, kto to czyni.

Harcerze

Dla mnie wyjazd na kolonię lub obóz harcerski był spacerem. Byłem komendantem lub kwatermistrzem. Z reguły komendantem jednak był Marek Wnuk – najmłodszy harcmistrz w Polsce. Nie miałem przypadku, żeby dzieci chciały wracać do Żuromina z rodzicami. Odpowiadały: „Na obozie jest fajnie. Najlepiej jest w nocy, jak mamy wartę. W kuchni jest chleb, kotlety schabowe i herbata” .Syn Marek pełnił na obozach funkcje oboźnego i kwatermistrza. Dużą popularnością wśród starszej młodzieży cieszyła się „spec-grupa” do zadań specjalnych, zajmująca się sprawami gospodarczymi takimi jak rozbijanie namiotów, czy budowanie ogrodzenia. Żyła własnym życiem.

Ciche, Siemiany, Strażym – to jeziora na Pojezierzu Brodnickim, nad którymi najczęściej organizowane były obozy. Jeździła niemal cała młodzież z miasta i okolicy. Z druhem Kazimierzem Potorskim przyjeżdżała młodzież z Lubowidza. Niezapomnianą szefową kuchni była p. Halina Krajewska. To dzięki niej harcerze jedli smacznie, a bez niej obozy nie miały tyle uroku. Była jakby duszą obozu.

W roku 1975, nad jeziorem Strażym, rozpętała się straszna burza. Wietnamczycy pływający po jeziorze zdążyli dobić do brzegu i schronić się w naszych namiotach. Rozpętało się piekło. Woda zaczęła podchodzić pod namioty i porywać je ze sobą, z całym wyposażeniem, łącznie z łóżkami. Uderzenia potężnego wiatru wyrywały namioty w górę. Harcerze zgromadzili się w tych położnych wyżej. Był to niezapomniany widok.”

 

Dodaj komentarz

Kliknij by dodać komentarz

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.