
Adam Ejnik
a.ejnik@kurierkurierzurominski.pl
Do chromakowskiego dworu wchodzi się przez zarośnięty ogród. Z podwórza przez maleńką sień dostajemy się do kuchni. Pomalowana jest na zielono. Stoi w niej stara biała kaflowa kuchnia i niebieski piec, kilka starych szafek, kuchenka na gaz, ława, stół. Na stole stoi wazon ze świeżymi kwiatami. Żółtymi i pomarańczowymi nagietkami. Na suficie widać kilka mokrych plam.
– Czasami musimy podstawiać miski, bo woda z sufitu leci – mówi Piotr Kurlęda.
[b]W tym domu nie powinien nikt mieszkać[/b]Kolejne pomieszczenie to sypialnia. Na środku stoi łóżko – jednoosobowa amerykanka. Wokół niej stare meble, na ścianie święte obrazy. Sufit sypialni poorany jest grubymi rysami pęknięć.
– Z tych dwóch pomieszczeń korzystamy na co dzień, z pozostałych się nie da – tłumaczy Kurlęda – Boję się nawet tam wchodzić, żeby sufit mi nie spadł na głowę – dodaje.
Zaryzykowaliśmy. W ciasnych pomieszczeniach znajdują się tylko graty. Sufit podparty jest w kilku miejscach sosnowymi stemplami. Odnosi się wrażenie, że tylko te stemple trzymają dom w pionie.
– A toaleta? – spytałem.
Kurlęda wyprowadził mnie na podwórze.
– Nie gryzie – prowadził dalej, trącając butem łańcuchowego psa.
Oto i cała toaleta. Miejsce, gdzie król chodzi piechotą. Drewniana „sławojka”. Niedaleko jest też studnia, z której Kurlędowie czerpią wodę.
– Rury popękały, jak były ostre mrozy – mówi mężczyzna.
W domu nie ma też światła. Od jakiegoś czasu Kurlędowie nie płacili za energię, więc prąd dostawca odciął.
W takich warunkach w XXI wieku mieszkają ludzie. Rodzina Kurlędów z Chromakowa.
[b]Zostali sami[/b]Po wojnie w dworku tętniło życie. Władze utworzyły w nim komunalne mieszkania, społeczne instytucje. Jeszcze w latach 90-tych w dworku mieszkało kilka rodzin. Ale przez te lata budynek nie był gruntownie remontowany. Nikt o niego nie zadbał. Stan chromakowskiego dworku stawał się coraz bardziej tragiczny. Rodziny jedna po drugiej opuszczały budynek, bojąc się, że wszystko runie i ich pozabija. Stropy zarywały się jeden po drugim. Ostatnie rodziny uciekły z dworku kilka lat temu. Byli to rodzice Piotra i jego siostra.
– Jak im się dach na głowy zwalił i ich mało nie pozabijał, to stąd uciekli – mówi Kurlęda – Ja nie mam gdzie – dodaje.
Ostatnio do matki przeprowadziła się żona Kurlędy. Starszy syn też poszedł na swoje. Wynajmuje mieszkanie w Żurominie. W dworku zostali już tylko we dwóch. Ojciec i syn.
– Mieszkanie w tym dworku jest bardzo ryzykowne. Ja nie wiem, czy dziś albo jutro nie przysypie nas zawalający się dach – opowiada mężczyzna.
W jakim stanie jest budynek, doskonale wiedzą też władze gminy. Kilka lat temu naokoło dworku rozwieszone zostały biało – czerwone taśmy, a na drewnianych mocowaniach powieszono tablice z napisem „Uwaga. Zakaz wstępu. Obiekt grozi zawaleniem”.
[b]Zamieszkać w szkole[/b]
Piotr Kurlęda od lat chodzi z pismami do wójta o lokal zastępczy. Nieskutecznie.
– Nie mamy takich lokali. Nie mamy jak pomóc panu Kurlędzie – tłumaczy wójt Ryszard Gałka.
Kurlęda marzy jedynie o budynku nawet z surowymi ścianami. Nie potrzebuje wygód, byle miał świadomość, że mieszkać się będzie bezpiecznie.
– Chciałbym żyć bez strachu. Z żoną. Z czasem zrobiłbym i łazienkę, i odnowił wszystko – marzy mężczyzna.
Chromakowianin liczył na mieszkanie w budynku po byłej szkole w Chraponi. Wójt jednak zakwaterował tam mieszkanki innego dworku – z Dębówki. Kurlęda ma żal do wójta. Twierdzi, że nie jest to sprawiedliwe, że mieszkania otrzymali też ludzie, którzy mają pieniądze, a ci, którzy naprawdę potrzebują pomocy, tych mieszkań nie dostają.
– Nauczyciele, urzędnicy mieszkają w socjalnych mieszkaniach, a ja może tu zginę pod gruzami – żali się Kurlęda.
Wójt nie zgadza się z oskarżeniami Kurlędy. Wyjaśnia, że urzędnicy nie mieszkają w lokalach socjalnych, a w pracowniczych.
– A rodzinie Kurlędy pomogliśmy kilka lat temu, przyznając matce i siostrze mieszkanie w Serokach. Nie mamy w gminie tylko jednej rodziny – mówi wójt.
– Lokale socjalne zajmują osoby potrzebujące pomocy. W tej chwili nie mamy żadnego wolnego mieszkania. Przecież nie wyrzucę nikogo z lokum – tłumaczy Ryszard Gałka.
Wójt dostrzega też inny problem. Tłumaczy, że wie o tym, że Piotr Kurlęda potrzebuje pomocy i że tę pomoc na pewno otrzyma, jeżeli gmina będzie miała taką możliwość.
– Ale pan Kurlęda musi też sam sobie umieć pomóc. Podjąć pracę. Umieć się w niej utrzymać. Umieć zarobić pieniądze na czynsz. Poradzić sobie z problemami dnia codziennego – tłumaczy wójt.
[b]Gordyjski węzeł[/b]Problem Piotra Kurlędy nie jest łatwy do rozwiązania. Chromakowianin mieszka w pałacowej przybudówce, w której nie powinien mieszkać, bo jest to najzwyczajniej w świecie niebezpieczne. Śmiertelnie niebezpieczne. Żaden nadzór budowlany na świecie nie wydałby zgody na mieszkanie w takim miejscu, więc Kurlęda powinien zostać z tej przybudówki wysiedlony. Dalej w swoje ręce sprawę powinny wziąć władze gminne i zapewnić Kurlędzie lokum. Wójt Ryszard Gałka ma ustawowy obowiązek pomóc mieszkańcowi swojej gminy. Pomóc jednak, jak twierdzi, nie może, bo mieszkań w gminie najzwyczajniej w świecie nie ma.
Jak rozwiązać ten zawiły problem? Dawno temu Aleksander Wielki stanął przed niewykonalnym zadaniem. Miał rozwiązać nierozwiązywalny węzeł gordyjski. Aleksander wyciągnął miecz i węzeł po prostu przeciął. Do dziś funkcjonuje w języku frazeologizm – przeciąć węzeł gordyjski, czyli „w prosty sposób rozwiązać zawikłany problem”. Kto w chromakowskim sporze okaże się Aleksandrem Wielkim? Oby nie zapadająca się ruina dworu.
Dodaj komentarz