
W ścisłej czołówce na pewno jest Bangkok, ale i Phnom Pehn bardzo się stara. W zupełnie osobnej konkurencji startują wszystkie miasta Chin. Tam może śmieci na ulicach trudno uświadczyć, ale otaczająca szarość betonu i nieotynkowanych pustaków zlewa się z burym, brudnym od smogu niebem.
Zaniedbane miasta w Azji to nic nadzwyczajnego. Ale „kto był, ten wie” że absolutnym liderem w tych zawodach jest Dżakarta, nazywana pieszczotliwie „wielkim durianem”. Skoro Nowy Jork został ochrzczony „wielkim jabłkiem” – owoc jest ładny, okrągły, błyszczący i słodki, to Dżakarta śmierdzi tak, że strach podejść, ma nieregularny kształt „ozdobiony” kolcowatymi wypustkami, a w smaku przypomina skrzyżowanie zepsutej śmietany z cebulą. Brzmi zachęcająco, prawda?
Dżakarta na pewno jest okropnym miejscem dla podróżników. Jest ogromna, zakorkowana, niezbyt atrakcyjna i zupełnie nieciekawa. CO z Dżakartą mnie się kojarzy?
Korki – cóż za niespodzianka!
Jeżeli kiedykolwiek narzekałeś na korki albo kiepską organizację ruchu w Warszawie lub jakimkolwiek innym polskim mieście, natychmiast przeproś! Polska powinna słynąć z płynności ruchu, zwłaszcza w porannym i popołudniowym szczycie! To, co dzieje się tutaj, to dopiero koszmar…
Korki są ZAWSZE. Nie ma czegoś takiego jak „pusta droga”. Problem nie dotyczy poszczególnych, głównych ulic, ale całych dzielnic. Nie zdziw się, jeżeli kiedyś utkniesz w korku, wracając z pobliskiego warzywniaka! Kierowcy są już na nie mentalnie przygotowani. Jeżeli tylko coś się dzieje na drodze i prędkość jazdy zaczyna spadać wszyscy panicznie pchają się jak najbardziej przed siebie, żeby ujechać chociaż te kilkadziesiąt metrów dalej. Bo jak już przestanie się jechać to pokonanie kilkudziesięciu metrów może czasami zająć nawet kilka godzin! Efekt jest jednak taki, że wszyscy jeżdżą po trawnikach, wpychają się „na żyletki”, zastawiają sobie drogę. Na trzypasmowej drodze jedzie równolegle zazwyczaj 5 samochodów, do tego jeszcze jeden zawsze szerokim poboczem i niezliczone ilości poszukujących byle jakiej dziury skuterków.
Brak chodników
Co to dużo mówić – w zdecydowanej większości miejsc chodników po prostu nie ma. Droga, krawężnik, trawnik bądź… płot. Fajnie, jeżeli za pasem zieleni (czytaj: błota z kamieniami) jest parking wzdłuż drogi, bo wtedy zawsze przyjemniej iść parkingiem niż… szosą.
Postkolonialne ciągoty
Jawa, podobnie jak cała Indonezja, przez kilkaset lat była kolonią holenderską. Do dziś przysłowiowy białas cieszy się zupełnie nieuzasadnionym autorytetem. Nie ukrywam, że trochę nas to deprymuje.
Wchodząc do centrum handlowego ochroniarz sprawdza torebki wszystkich oprócz nas, odprawiając nas tylko miłym uśmiechem. Kasjer, któremu zupełnie niespodziewanie popsuła się kasa podczas obsługiwania nas, zdenerwował się na tyle tą sytuacją, że trzęsły mu się ręce – bo przy białasach nie wolno się mylić!
Taxi, please!
A na koniec zostawiłam dla Was najlepszą ciekawostkę. To szalone miasto, w którym jesteśmy jeszcze 3 lata temu nie miało żadnego (ŻADNEGO!) transportu publicznego! W 2011 roku została otwarta podstawowa sieć metrobusów, czyli autobusów, które jeżdżą wydzielonymi pasami ulicy, na które żaden inny pojazd nie ma wstępu.
Żeby poruszać się po tej betonowej dżungli zamieszkanej przez 23 mln ludzi trzeba więc mieć własne auto, skuter (pomysł dla odważnych, a raczej szalonych!) albo, jak robią wszyscy, wziąć taksówkę. I potem stoi się godzinami w niebywałych korkach, gdzie nie działa nawet Internet w telefonie, bo wszyscy wokół próbują z nudów wbić się chociaż na chwilę na Facebooka.

Dodaj komentarz