
Ewa Jabłońska
e.jablonska@kurierkurierzurominski.pl
Walenty Goszczyński trafił do Żuromina jak miał 30 lat. Szukał pracy. Chciał założyć rodzinę. Potrzebował mieszkania. W Warszawie, gdzie mieszkał, trudno było uzyskać własne mieszkanie. W gazecie znalazł ogłoszenie, że w jednej ze szkół w Żurominie był wolny etat nauczyciela zawodu. Szkoła zapewniła również mieszkanie. Goszczyński wsiadł na motor i przyjechał z Warszawy do Żuromina. Pracy od razu nie dostał. Dopiero po jakimś czasie okazało się, że dyrektor go zatrudni. W szkole długo nie popracował. Jak sam mówi, pieniądze z tego były niewielkie. Znalazł inną pracę. W Żurominie miało powstać Przedsiębiorstwo Elektryfikacji i Technicznej Obsługi Rolnictwa. Goszczyński został kierownikiem przedsiębiorstwa. Zajął się organizowaniem żuromińskiego oddziału przedsiębiorstwa. Jak mówi, załatwił teren pod budowę przy ulicy Lidzbarskiej na potrzeby „ELTOR-u”. Na 2 hektarach powstała baza firmy. Jak sam mówi, większość sieci elektrycznej, która powstała na terenie powiatu to jego robota.
– Byłem jedynym elektrykiem na terenie Żuromina, który posiadał uprawnienia do kierowania robotami elektrycznymi – mówi Walenty Goszczyński.
Walenty Goszczyński pamięta rozpoczęcie stanu wojennego w Polsce. Gdzie dzień po jego ogłoszeniu miał zaplanowany wyjazd z kierowcą po pieniądze na wypłaty dla pracowników do Wołomina. Kierowca nie chciał jechać, bo uważał, że w kraju jest wojna. Goszczyński pojechał sam. Okazało się, że jako jedyny z całego województwa przyjechał. Z powrotem do domu mimo stanu wojennego nie miał problemu wrócić. Na ulicach było pusto. Dopiero w Bieżuniu został zatrzymany ale obyło się bez problemu i dotarł do domu.
Jako kierownik Przedsiębiorstwa przepracował wiele lat. Za pracę otrzymał wiele nagród i odznaczeń. Wśród nich odznakę „Za zasługi dla województwa ciechanowskiego”, w 1984 roku odznakę zasłużony dla energetyki w 1985 roku, „Zasłużony pracownik rolnictwa”. Był zapraszany na posiedzenia Rady Miasta, był asystentem poselskim, wiceprezesem spółdzielni mieszkaniowej.
Ponadto około 30 lat temu wybudował i prowadził wspólnie z żoną hotel. To był pierwszy hotel w Żurominie. Do tej pory przyjeżdżają tam goście.
– Przewinęło się u nas gości z całego świata – mówi Goszczyński.
[b]Krowy i brak chleba[/b]Walenty Goszczyński pamięta jak przez ostatnie 50 lat zmieniało się miasto. Pamięta, też pierwsze wrażenia jakie miał, gdy pierwszy raz przyjechał tutaj z Warszawy.
– To była żydowska dziura, drewniane chałupy stojące szczytami do ulicy, rozwalające się. Nie było chodnika tylko „kocie łby” – opowiada Goszczyński – przez całe miasto dwa razy dziennie przepędzano krowy na paśniki. Miałem na początku negatywne wrażenie. Znajomi dziwili się, że tu przyjechałem. Wrażenie jakie było, takie było, człowiek się przyzwyczaił do tego środowiska.
Wspomina restaurację „Sarenka” w centrum miasta. Do dyspozycji miała trzy stoliki, trzeba było czekać na zewnątrz w kolejce, żeby zjeść obiad. Pamięta, że po przeprowadzce do Żuromina, problem był żeby kupić chleb.
– Obszedłem całe miasto i nie kupiłem. Brat mi powiedział, że z głodu tu umrę – wspomina Goszczyński.
Goszczyński wspomina, że w latach sześćdziesiątych Żuromin był małym miastem.
– Były trzy ulice na krzyż, mieszkało tu około 2300 osób – mówi mężczyzna.
Jak wspomina na początku lat osiemdziesiątych miasto prężnie się rozwijało. Dla miasta ważne było powstanie „Unitry”, gdzie wcześniej była chlewnia. Powstała fabryka samochodów FSO.
Wspomina, że było 27 przedsiębiorstw. Pracowało tam dużo ludzi.
– Jak PRL upadł, upadły też przedsiębiorstwa. Została „Unitra” i Mleczarnia – wspomina Goszczyński.
W 1993 roku upadło, też przedsiębiorstwo w którym pracował Walenty Goszczyński.
Dodaj komentarz