
Wszystko zaczęło się od dziwnego pobolewania w lewej nodze. Ból promieniował od biodra w dół, ale nie był jakoś specjalnie dokuczliwy. – Myślałam, że coś mi przeskoczyło – wspomina. Poszła jednak na wizytę do lekarza w bieżuńskim ośrodku zdrowia. Tu ówczesny kierownik stwierdził, że prawdopodobnie dokucza jej rwa kulszowa. – Powiedziałam, że noga mnie boli, drętwieje, że zimno mi w stopy. Zapisał mi leki i tyle – wspomina bieżunianka. Ale niestety te nie pomagały. Brała je przez kilkanaście dni. W tym czasie, kiedy odwiedziła starszego syna, chciała się u niego wykąpać. To było 18 czy 19 sierpnia 2018r.
– Kiedy weszłam do wody do wanny, jeszcze szybciej z niej wyszłam. Myślałam, że mi nogę urywa, taki był ból – opowiada. Natychmiast pojechała do szpitala w Żurominie. Tu od razu stwierdzono martwicę i przyjęto ją na oddział chirurgiczny. – Doktor Mariusz Motyka wykonywał mi badanie Dopplera i kilka razy pytał, ile mam lat, taki był zdziwiony wynikiem – dodaje. Podczas kolejnego badania okazało się, że w żyłach jest potężny zator. Na cito dostała skierowanie do szpitala w Warszawie.
– Miałam tam pięć operacji, bo chcieli mi ratować tę nogę – mówi Maliszewska. Niestety, ostatecznie 31 sierpnia amputowano ją. Na szczęście zostało kolano. W czasie pobytu w szpitalu, po takich przeżyciach, kobieta przeszła jeszcze zawał. Spędziła tam miesiąc, otoczona opieką psychologa, psychiatry i rehabilitantki. Po wyjściu do domu wracała co chwilę do Warszawy, ale nie było widać poprawy, bo rana na nodze początkowo goiła się słabo.
Teraz jest pod opieką żuromińskiego chirurga Tadeusza Szewczyka. Chwali go, bo noga coraz lepiej się zrasta. W ogóle kobieta podkreśla, że w żuromińskim szpitalu akurat w jej przypadku nie może narzekać na opiekę i zainteresowanie. – Przyjęto mnie dobrze i na izbie przyjęć, i na oddziale – mówi.
Teraz życie bez nogi jest ciężkie, choć lekarze powiedzieli jej, że miała szczęście, bo zator nie dotarł do serca. Początkowo kobieta budziła się w nocy z bólem nogi… której już nie było. -Miałam tzw. bóle fantomowe. Można je odczuwać nawet do 2 lat po amputacji – wyjaśnia 43-latka.
– Jestem tu uwięziona, sama nie wyjdę – żali się. Wszystko wywróciło się jej do góry nogami. Kiedy mąż Grzegorz jest w pracy, ona zostaje sama z 3,5-letnim synem. I wówczas nawet poruszanie się po domu jest dla niej uciążliwe. Pomieszczenia nie są dostosowane do potrzeb osób poruszających się na wózku, choć wcześniej udało im się je nieco wyremontować, żeby jakoś w nich mieszkać. Są tu jednak progi, a z jednej części domu do drugiej nie da rady wcale przejechać wózkiem. W łazience też trudno jej się poruszać, a mowa co samej wziąć kąpiel czy nawet prysznic. Co prawda sam wózek dostała za darmo, bo z I grupą inwalidzką należał się jej zaraz po wyjściu ze szpitala, ale chciałaby znów chodzić. Niestety, na protezę jej nie stać. – Nie musi być nie wiadomo jaka, ale i tak kosztuje jakieś 12 tys. zł. NFZ zwraca 4 tys. zł. Nie stać mnie – mówi bieżunianka. Twierdzi, że nie należy jej się renta, bo dochód i zasiłek „500+” na dzieci przekraczają minimalny próg do jej uzyskania. – Dostaję zasiłek pielęgnacyjny – wyjaśnia kobieta. A kosztowne jest wszystko – leki, a zwłaszcza do zmiany opatrunku.
Kobieta ma żal do bieżuńskiego lekarza, że może powinien lepiej się przyjrzeć jej nodze, zbadać, albo skierować na dodatkowe badania. Może udałoby się ją wówczas uratować. Tego nie wie, ale jej zdaniem chyba można było zrobić więcej, niż zrobiono.
Rodzinę wsparto w tegorocznej edycji Szlachetnej Paczki. 43-latka dostała od darczyńców nowe duże łóżko, bo na poprzednim nie było jej wygodnie spać z amputowaną kończyną. Teraz ma nadzieję, że może uda się pozyskać jakieś wsparcie na dostosowanie domu, choćby częściowo do jej inwalidztwa. Chociaż ciężko jej jest tu cokolwiek inwestować, bo budynek jest wynajmowany, nie jest jej własnością, a ona i tak go remontowała. Nie należy na razie do żadnej fundacji, nie była też jeszcze w PCPR, by ktoś poradził lub pomógł napisać wniosek o dostosowanie mieszkania do jej potrzeb.
– Młoda kobieta została bez nogi, z trójką niepełnoletnich dzieci w domu, bo mają one 12 i 10 lat, a najmłodszy niecałe 4 lata – mówi koleżanka pani Marzanny, Mariola Chrzanowska, która stara się jej pomagać, jak tylko może. Obie proszą jednak o jakiekolwiek pokierowanie i wsparcie, co robić dalej. – Może ktoś, kto miał podobny problem, wskaże nam drogę, gdzie możemy się zgłosić, gdzie szukać pomocy – mówią obie. Przyłączamy się do tego apelu. Osoby, które mogłyby pomóc prosimy o kontakt z naszą redakcją.
Agnieszka Orkwiszewska
Dodaj komentarz