
Moje wakacje różniła się jednak od wczasów all-inclusive, które można wykupić w każdym biurze podróży. Jedyne, co miałam zarezerwowane to bilet lotniczy tam i z powrotem. Reszta była improwizacją i wielką niespodzianką.
Taki styl podróżowania nazywa się backpacker, od angielskiego słowa backpack, czyli plecak. Niezależni amatorzy przygód pakują najpotrzebniejsze rzeczy (kilka koszulek i bieliznę, latarkę, dwie pary wygodnych butów, mapę, leki przeciwmalaryczne, śpiwór, moskitierę) i ruszają w nieznane. Plan podróży modyfikują na bieżąco. Nigdy nie wiedzą, gdzie będą spali kolejnej nocy. W zamian za swoją odwagę i umiejętność radzenia sobie w trudnych sytuacjach zyskują jednak możliwość poznania rzeczy, ludzi, miejsc i obyczajów, których nigdy nie spotkamy na leżaku przy hotelowym basenie.
To nie jest łatwe. Codziennie trzeba poświęcić trochę czasu na wertowanie przewodników, map, rozkładów jazdy, a czasem postać kilka godzin w palącym słońcu, kiedy autobus nie przyjeżdża na czas. Ale to dopiero początek niedogodności. Cały swój dobytek zawsze nosi się na plecach, więc każdy podróżnik dba, żeby się zbytnio nie przemęczać. Ja na swoją roczną (!!!) podróż po Azji południowo-wschodniej wzięłam dosłownie kilka ubrań, które zmieściły się bez problemu do jednej średniej wielkości reklamówki. Trzeba nastawić się na większe lub mniejsze pranie ręczne przy każdej możliwej okazji. Specjalnie nie napisałam „codziennie”, bo nigdy nie mamy gwarancji, czy każdego dnia będą warunki, żeby chociaż wziąć prysznic. A w krajach, gdzie temperatura codziennie sięga 35 stopni, to nie lada utrudnienie. Gdy mamy szczęście i uda nam się znaleźć miejsce w tanim hotelu, możemy liczyć na kilka godzin spokojnego snu w nocy. Często jednak nocuje się w domach napotkanych ludzi, na dworcach podczas niewygodnych i długich przesiadek albo i pod gołym niebem.
Przez ostatnie 3 lata zwiedziłam spory kawałek Bliskiego Wschodu (Turcja, Izrael, Iran, Katar, UAE, Iran, Armenia, Gruzja), Azję południowo-wschodnią (Chiny, Kambodża, Tajlandia, Malezja, Singapur, Indonezja), zahaczyłam też o Afrykę, no i oczywiście zobaczyłam już sporą część Europy. I po co to wszystko? Najważniejszy powód to możliwość zobaczenia i przeżycia rzeczy, które mogą zdarzyć się tylko, kiedy niespodziewanie znajduję się w środku nocy w mieście, którego nawet nie ma na mapie. Albo kiedy na moto crossie przemierzam bezdroża wulkanicznego parku narodowego w Indonezji. Albo w pociągu, kiedy poznaję nowych ludzi. Albo podczas wszystkich tych niespodziewanych sytuacji, które spotkają mnie podczas moich przyszłych szalonych podróży!

Dodaj komentarz