Polacy są różni. Poprzeczni i podłużni. I wredni, i dobrzy 

Są sytuacje, że ludzie wychodzą, trzaskają drzwiami. Ale to się zdarza, od kiedy zacząłem uprawiać ten zawód. Kiedyś wychodzili ci, którzy należeli do partii i coś ich ubodło — mówi Krzysztof Daukszewicz, satyryk i tekściarz.

Hanna Łozowska: Jacy są Polacy?

Krzysztof Daukszewicz: Różni. I poprzeczni, i podłużni. Nie jestem w stanie ich zdefiniować. I weseli, i smutni. I przegrani, i zwycięzcy. I prawdziwi, i kosmopolici. I liberalni, i wredni. I dobrzy. W każdym kraju na świecie znajdzie się podobne jednostki.

H.Ł: Zastanawiam się nad tym, bo wiem, że za niecały miesiąc kończy pan 70 lat. Polacy zmienili się przez ten czas? Jakie wyznają wartości?

K.D.: Za moich czasów Polacy byli bardzo sąsiedzcy. Korzystali z cukru sąsiadów, spotkań sąsiedzkich. Ludzi jednoczył brak podstawowych produktów. Jedni od drugich wiedzieli, jak sobie z tym życiem radzić. A jak doszło do lat 90. i jedni zaczęli się bogacić, a drudzy biednieć, a jeszcze inni nie byli w stanie sobie poradzić z rzeczywistością, nastąpiła polaryzacja. Dziś połowa patrzy na drugą połowę wilkiem. Czego dowodem są miesięcznice i różnego rodzaju protesty, wszyscy zaczynają zamykać się w sobie. Kolejna emigracja wewnętrzna, co jest niepotrzebne.

H.Ł: Ale to, co się dzieje w Polsce, ograniczenia, które próbuje wprowadzać władza, to też jest jakiś brak. Protesty jednak też jednoczą.

K.D.: Być może to początek państwa obywatelskiego. Przynajmniej ruchy z wiosny tego roku na to wskazują. Bardzo chciałbym czuć się swobodnie. Swoje już przeżyłem i w każdej sytuacji dawałem sobie radę. Tak zostałem wykształcony. 

Chodziłem do Liceum Pedagogicznego w Szczytnie, gdzie uczono nas nie tylko zawodu, ale gdzie mieliśmy też roczny kurs gotowania i pieczenia, roczny kurs kroju i szycia, kurs stolarki… Wszystkiego się nauczyliśmy. Natomiast bardzo bym chciał, żeby moi chłopcy, moja córka, moje wnuki nie mieli już takich przebojów, że ktoś znowu stawia ich pod ścianą z jakiegoś powodu. To byłoby bez sensu. Skoro odzyskaliśmy tę wolność w 1989 roku, powinniśmy ją kultywować. Nie zgadzam się, gdy pan Kaczyński twierdzi, że odzyskaliśmy wolność półtora roku temu. Być może on odzyskał, być może to on był zniewolony. Kiedy wojska Związku Radzieckiego wyjechały z Polski, kiedy powstał pierwszy rząd na czele z Tadeuszem Mazowieckim, wtedy zaczęła się dla mnie wolność. Kurczowo trzymam się jej do dzisiaj i nikt mnie z tej drogi nie strąci. Tak mi się przynajmniej wydaje. 

H.Ł: To czym jest wolność?

K.D.: Kiedyś napisałem piosenkę „Klasówka z fragmentu wolności”. Córka moich przyjaciół, kiedy studiowała prawo, zadzwoniła do mnie z prośbą o wysłanie tekstu do utworu. Zastanawiałem się, skąd przyszło jej do głowy, że coś takiego napisałem, bo to przecież inne czasy, inna młodzież. Odpowiedziała, że na zajęciach dyskutowali o wolności i profesor polecił znalezienie „Klasówki z fragmentu wolności” Daukszewicza, bo „on tam wszystko tłumaczy, na czym ta wolność polega”. To był fajny komplement. Do czegoś się przydałem. 

Wolność jest dla wszystkich. Kat też ścinając głowę, wierzy, że robi to dla jakiejś wolności. I wszyscy dyktatorzy wierzą, że działają dla wolności, którą sobie wymyślili.

H.Ł.: Na pańskiej ostatniej płycie pojawia się piosenka „Hańba, zdrada”. Na ile te słowa mogą definiować rzeczywistość?

K.D.: One definiują ją bardzo dokładnie. Wystarczy przyjrzeć się Sejmowi. Jedni coś mówią, a drudzy: „hańba!” albo „zdrada!”. Bez sensu, ale krzyczą. Któregoś dnia, już nie pamiętam, o co tam chodziło w Sejmie, darli mordy, za przeproszeniem.

H.Ł.: Można się pogubić.

K.D.: Za każdym razem to jednak bardzo banalne darcie mordy. Zwłaszcza, gdy nie ma się argumentu, żeby odpowiedzieć. Wtedy działa: „hańba!”. Chociaż z tej płyty triumfy święci „Ballada o wyklętych kredkach”. To szaleństwo, niektórzy znają tekst na pamięć, zwłaszcza nauczyciele. Swego czasu minister Błaszczak, który ma obsesję na punkcie multi-kulti powiedział, że jeśli chłopcy bawią się kredkami i malują tęczę, to wkraczają na drogę prosto do gender. A przez gender chłopcy są rozchwiani emocjonalnie. A przez rozchwianie emocjonalne najczęściej konstruuje się bombę i zostaje terrorystą. To skrót myślowy, ale do tego mniej więcej sprowadzał się jego wywód. Poszedłem dalej: można by zabrać dzieciom kredki do malowania tęczy. 

H.Ł.: Można też pokusić się o stwierdzenie, że najsłuszniej byłoby zostawić im kolory: biały i czerwony. Myślę o tych, którzy kreują dość homogeniczny wizerunek „prawdziwego” Polaka, czyli tego z biało-czerwoną naszywką. 

K.D.: Ci ludzie czasami nie rozumieją, co noszą. Naszym kolorom narodowym należy się szacunek. Gdy zobaczy pani, jak Amerykanie składają flagę… To jest naprawdę patriotyczne. U nas kilka lat temu pokazywano jednego wójta, który flagę zmiętolił jak szmatę  i jeszcze rzucił, żeby nie przeszkadzała. To kompletny brak szacunku. Jeżdżę po Polsce i widzę, że gdzieś wisi biało-czerwona flaga, postrzępiona, wygląda, jakby nie była prana od pięciu lat. Bo wystarczy, że coś jest biało-czerwone i już się jest patriotą.

H.Ł.: Rzeczywistość, z jaką się stykamy, staje się swego rodzaju absurdem. Satyra jest jeszcze potrzebna?

K.D.: Satyra zawsze jest potrzebna, choćby dlatego, żeby odstresować. Często po moich koncertach ludzie mówią mi, że dostali całkiem nową dawkę energii, że coś im te półtora godziny ze mną dało.

H.Ł.: Śmiech jako lekarstwo?

K.D.: Andrzej Komorowski, seksuolog, był na moim koncercie w ubiegłym roku, a potem przyszedł i powiedział, że właściwie to koncerty terapeutyczne, że powinien prosić pacjentów, żeby przychodzili posłuchać tego, co gadam. Są i śmieszne rzeczy, są i smutne rzeczy. Takie jak piosenki „Jeszcze jedna noc, jeszcze jeden dzień” czy „Jeden naród, dwa plemiona”. Do napisania jej zainspirował mnie Norman Davies, który w jednym wywiadzie użył takiego określenia. To trafia do ludzi. Społeczeństwo jest już naprawdę drastycznie podzielone, bo to nie jest jednak tak, że wciąż potrafimy rozmawiać przy jednym stole…

H.Ł.: Na pańskich koncertach jest więc trochę słodko, trochę gorzko. 

K.D.: Za każdym razem staram się nie być złośliwym. Kiedy śmiałem się z Urbana, to nie z jego wzrostu czy uszu, ale z tego, co wyczyniał. Jeśli można z czegoś się śmiać, to się śmieję, jeśli można zrobić żart, to robię żart. Ale nie mam chęci, by dowalić, zabić, powiedzieć, że ktoś jest wyjątkowym palantem… To nie w moim stylu. Od początku roku gram w Och-Teatrze Krystyny Jandy program „Nareszcie w Dudapeszcie”. Raz na mój koncert przyszli ludzie zdeklarowanie prawicowi.  On jest redaktorem kilku dzienników katolickich, ona ― ultrakatoliczka. Wyszli ubawieni. Ona była zaskoczona, uśmiała się i jak mi powiedział, poczuła się dotknięta „tylko trzy razy”. Choć są też sytuacje, że ludzie wychodzą, trzaskają drzwiami. Ale to się zdarza, od kiedy zacząłem uprawiać ten zawód. Przedtem wychodzili ci, którzy należeli do partii i coś ich ubodło. Przypomina mi się też księgowa z Urzędu Miasta w Szczytnie, która po każdym nowym programie przychodziła i pytała: „Czego się pan mnie czepia, no czego się pan mnie czepia?”. Miała takie urojenie, że cokolwiek mówię, śmieję się z księgowych. 

Kiedyś grałem koncert na świeżym powietrzu, powiedziałem coś o ojcu dyrektorze, patrzę, a tu kobieta z parasolem biegnie na scenę. Całe szczęście ochrona odebrała jej parasol. Przeżyłem (śmiech). 

H.Ł.: To co dzisiaj musiałby pan powiedzieć, żeby trzaskano drzwiami, skoro nawet najwięksi konserwatyści wychodzą z koncertów ubawieni? 

K.D.: Tak naprawdę to nie wiem. Zauważyłem, że ludzie czasem reagują przedziwnie. Jakieś dwa czy trzy miesiące temu napisałem wierszyk jubileuszowy o swojej 70. Puenta związana jest z prezydentem Dudą, który w pewnym momencie powiedział, że trzeba sięgnąć do przeszłości i zobaczyć, czym zajmowali się nasi pradziadkowie. I być może nas za to ukarać. Napisałem wiersz, że mój pradziad w mieście Wilno był poczmistrzem i rozwoził carskie listy. I teraz ja za to mógłbym iść pod sąd. Ale skąd mój pradziad mógł wiedzieć, że za 200 lat prezydentem będzie Duda? To było znakomicie odbierane, ale jak Duda zawetował ustawę o sądownictwie i postawił się Kaczyńskiemu, to jest już śmiech z rezerwą. 

H.Ł.: To jaką satyrę najchętniej widzieliby odbiorcy?

K.D.: Media w którymś momencie wymyśliły, że odbiorca jest głupi. Siedzi przed telewizorem, trzyma piwo, podobno połowa nie jest w stanie zrozumieć tego, co słyszy w wiadomościach. Guzik prawda. Na moje koncerty przychodzą ludzie, zdawałoby się prości, a nagle okazuje się, że potrafią zrozumieć aluzje. Kilka dni temu, gdy grałem „Jeszcze jedna noc, jeszcze jeden dzień”, rozpłakał się facet w pierwszym rzędzie. Patrzyłem w podłogę, bo sam bym się chyba rozpłakał. 

Kiedy dowiedziałem się, że Grześ Miecugow umarł, prowadziłem właśnie festiwal piosenki turystycznej Danielka. Atmosfera, jakbym przeniósł się w czasie 40 lat wstecz. Hipisi kąpiący się w strumyczkach, namioty, trzy dni w górach wyrwane z rzeczywistości. Dostałem telefon, że Grześ nie żyje. Chciałem zaśpiewać piosenkę „Prośba”, którą napisałem, gdy zmarli moi przyjaciele Adam Kreczmar i Jonasz Kofta. I nie byłem w stanie. Zaśpiewałem pierwszą zwrotkę i skończyłem. Przeprosiłem. 

H.Ł.: Grzegorz Miecugow też ubolewał, że ludzie pragną przaśnej rozrywki.

K.D.: Kiedyś prowadziłem w Telewizji Polskiej programy „Na tronie”, a potem „U pana Krzysia”. Pojechaliśmy z reżyserem tego programu, żeby podpisać umowę na drugi sezon. Jedna z pań redaktorek, zastępczyni naczelnej mówi: „Panie Krzysiu, ale my tu w redakcji mamy taką prośbę, gdyby pan tak w nowym sezonie zszedł troszeczkę ze swojego poziomu. Bo wie pan, mamy różną tę publiczność i chodzi o to, żeby wszyscy się dobrze bawili”. Użyła też sformułowania: „Bo ta nasza publiczność to tak naprawdę prosta publiczność”. Odpowiedziałem: „Od prostej publiczności macie prostych artystów, dziękuję pięknie”. I skończyliśmy współpracę. Następnego dnia przyjechałem do Nart, gdzie mieliśmy domek. Obudziłem się o 6 rano i pierwsze, co przyszło mi do głowy to to, że nie muszę już myśleć, co w tym programie pokazać, nie muszę kombinować, szukać głupot w gazetach. Otworzyłem piwo i siedziałem na słoneczku dwie godziny. Poczułem się wolnym człowiekiem. Od tego czasu nie zrobiłem żadnego programu tak, żeby zajmował mi czas. Czuję się wolny w sobie. 

H.Ł.: I tego panu życzyć z okazji 70. urodzin? Wolności? 

K.D.: I zdrowia… 

rozmawiała: Hanna Łozowska

 

Dodaj komentarz

Kliknij by dodać komentarz

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.