
Tadeusz Manista
tadek.manista@op.pl
W spiekocie dnia
Jechali całą noc i dzień. W nagrzanych słońcem pojazdach ciężko było oddychać. Na domiar złego, na obcym terytorium nie wolno im było opuszczać pojazdów. Wróg mógł zaatakować w każdej chwili. Spragnieni, głodni, nie mogący załatwiać podstawowych potrzeb, posuwali się w kierunku miasta Čáslav. W końcu, około wieczora zatrzymali się. Dotarł do nich Robur z kuchnią.
Zajście
W miejscu, w którym stał zaopatrzeniowy Robur znajdowała się rozłożysta śliwa. Szef kompanii nadzorujący wydawanie posiłków siedział w kabinie pojazdu, zajadając śliwki. Zbyszek stojący nieopodal w kolejce także zaczął je zrywać, a w końcu chomikować je za pazuchą. Spragniony wojak delektował się każdym ugryzionym kęsem, gdy nagle usłyszał głos szefa: „Starczy ci już tych śliwek Ejnik”. Głodny chłopak, stojący po pierwszy posiłek tego dnia, odparował bez chwili wahania: „Kiedy mi starczy, to mi starczy i nikt mi nie będzie mówił”. W tym momencie towarzysze Zbyszka zauważyli, jak szef przesuwa kaburę do przodu. Kopnięcie przez niego drzwi i wydobycie TT-ki (osobista broń krótka oficerów i podoficerów) nie wróżyło niczego dobrego. W jednej chwili znalazł się obok podwładnego. W tym momencie Zbyszek rzucił menażki i popędził przed siebie. Kiedy wpadł w grupę kolegów, wytworzył się „sztuczny tłok”. „Stój, stój, bo będę strzelał!” – jedna za drugą padały komendy szefa. Falowcy (starsi żołnierze z jednego poboru-rocznika) starali się nie dopuścić do bezpośredniego kontaktu obu żołnierzy. Nagle jeden z kolegów Zbyszka przeładował (wprowadził nabój do komory) swój RKM –D (karabin maszynowy Diegtiariowa) i zawołał do kompana: „Zatrzymaj się Zbyszek”. Ten stanął w końcu, zdjął z pleców karabin PMK (Pulomiot Maszynowyj Kałasznikowa), wyjął pełen magazynek z ładownicy, po czym po podczepieniu go, skierował ostre słowa w kierunku szefa: „Chcesz, to będziemy się strzelać”.
Jak w westernie
Sytuacja stała się patowa. Szef kompanii, mając przeciwko sobie dwa karabiny, szybko musiał znaleźć wyjście z trudnego położenia. Nikt nie wykonywał żadnego ruchu. W końcu przyszło opamiętanie i żołnierz zawodowy schował broń. Napięcie zostało rozładowane, jednak niedługo potem pojawił się patrol WSW (Wojskowa Służba Wewnętrzna) i Zbyszek został zabrany. Trafił do dowódcy pułku – ppłk. Kamoli. Obaj znali się dosyć dobrze, gdyż Zbyszek dwa razy dziennie dostarczał mu meldunki w Żarach: „I co ja mam z tobą zrobić?” – padły pierwsze słowa Kamoli. „Miałeś dostać awans, ale w tym przypadku już go nie masz. Pozostaniesz dalej w piechocie”. Po kilku godzinach szeregowca odwieziono do kompanii.
W Čáslav
22 sierpnia o godz. 18-stej wojsko stanęło w mieście Čáslav. Rozlokowane na ulicach czołgi, Skoty, Stary „66”, a nawet gospodarcze Robury miały pełnić rolę straszaka wobec miejscowej ludności. Czesi ostrożnie przypatrywali się poczynaniom wojska, jednak po kilku dniach, kiedy co nieco oswoili się z widokiem, zaczęło dochodzić do aktów obrony przed najeźdźcą. W ruch poszły kamienie rzucane przez dzieci w kierunku Polaków. Stało się to bardzo uciążliwe, gdyż w każdej chwili można było zostać uderzonym. Żołnierze nie chcieli ingerować, gdyż sprawcami były dzieci. Postraszeni okrzykami, potrafili wrócić jeszcze większą grupą.
Stacjonujący na ulicach żołnierze nie mieli gdzie spać. Szczęście miał ten, kto znalazł miejsce w pojeździe. Dla tych, którzy go nie mieli, pozostawało spanie pod pojazdem. Jednak tak dla jednych, jak i dla drugich, utrapieniem był brak ubikacji. Najzwyczajniej w świecie nie było gdzie załatwić potrzeb fizjologicznych. Mieszkańcy zdemontowali hydranty na mieście, więc Polacy pozbawieni zostali wody. Siłą pobierali ją w pewnym hotelu, jednak nie wystarczało to na bieżące potrzeby. Rosjanie obozujący w Čáslav mieli wodę z Polski, dostarczaną bezpośrednio samolotami na pobliskie lotnisko Hotusice.
Prowokatorzy
Do żołnierzy na ulicach podchodzili cywile czescy i pytali, po co tu przyjechali. Mówili płynnie po czesku, więc Polacy brali ich za Czechów. „My chcemy wolności, chcemy swoim rodakom poprawić byt, a wy to burzycie. Chcemy, żeby przestrzegane były prawa obywatela, żeby mógł podróżować swobodnie po świecie – wy to niweczycie”. Mówili bardzo płynnie i składnie. Żołnierze wyczuwali, że jest to wszystko wcześniej ułożone. Rozdawali zdjęcia, utrzymując przy tym, że uwieczniono na nich efekty poczynań wojsk okupacyjnych. Polacy zatrzymywali przy sobie zdjęcia, lecz nie mieli możliwości sprawdzenia ich autentyczności.
Okolice miasta
Po trzech tygodniach wojsko rozlokowało się na polach gospodarstwa rolnego i wywierciło studnię głębinową. Stanęła przy niej warta. Warunki obozowania zmieniły się jednak. Zbyszek nie spał już na bruku pod transporterem, lecz na gołej ziemi rżyska, pod peleryną Do okrycia miał jeden koc. Po paru dniach obozowania zauważył on grupę oficerów prowadzących czeskich cywili, mających po ok. 40 lat. Wszyscy szli w kierunku namiotu dowódcy kompanii. Byli to ci sami cywile zagadujący Polaków w mieście. Chłopak pomyślał sobie, że w końcu ktoś ich zgarnął. Jakież było jego zdziwienie, kiedy okazało się, że byli to w rzeczywistości Polscy oficerowie. Wyszło z namiotu dowódcy dwóch kapitanów, trzech majorów oraz podpułkownik. Wszyscy w polskich mundurach. Do szeregowego Ejnika dotarło, że byli prowokatorami, chcącymi dowiedzieć się, jak wysokie morale panuje w kompanii i jakie są nastroje wojska.
Lotnisko
Wojskowe lotnisko w Hotusicach k/ Čáslav zajęte zostało wcześniej przez Rosjan. Kompania Zbyszka została wyznaczona do jego ochrony. Samoloty będące na wyposażeniu armii czechosłowackiej stały na płytach lotniska „skrzydło w skrzydło”. Miało to zapobiec ewentualnym ucieczkom pilotów na Zachód. Takie przypadki już się zdarzały, m.in. do Austrii. Radzieckie dowództwo widząc słabe warunki bytowe Polaków, zaproponowało, że wypożyczy swoje namioty, łóżka i materace. Odezwała się ambicja dowódców Polskich i wkrótce rozstawiono własne namioty, niestety w opłakanym stanie. Po kilku dniach przywieziono inne. Zbyszek mógł w końcu położyć się na swoim posłaniu.
Dodaj komentarz