SZLAKIEM INDONEZYJSKICH WULKANÓW: BALI

Obraz Bali jako wyspy, gdzie życie toczy się głównie na wybrzeżu i jest skoncentrowane na morzu, jest jak najbardziej mylny. Bali to przede wszystkim niziny zagospodarowane na pola ryżowe oraz wzgórza i wieńczące je wulkany. To właśnie one uznawane są przez Balijczyków za miejsca kumulacji boskiej energii i w tym kierunku spoglądają, żeby bogom się przypodobać. Rozwój wiejskiej kultury górskiej na wyspie jest ewenementem w porównaniu do innych kultur wyspiarskich. Balijczycy morze utożsamiają ze złymi demonami i większość świątyń za zadanie ma ubłaganie ich łaski.
Na szczycie

Zalew turystów, który nastąpił w drugiej połowie XX wieku, a bezpośrednią jego przyczyną było wybudowanie lotniska na wyspie, pozytywnie wpłynął na relacje mieszkańców wyspy z otaczającymi je wodami. Turyści kochają plaże, a Balijczycy kochają turystów i ich portfele pełne dolarów. Żeby jednak choć odrobinę zrozumieć tę wyspę należy wjechać w jej głąb. Dlatego w ostatni weekend zdecydowałam się spełnić jeden z moich ambitnych planów – wspięłam się na wulkan Batur na Bali.

Batur nie jest największym ani najbardziej imponującym balijskim wulkanem (to zaszczytne miano należy do Gunung Agung, który mierzy 3142 m n. p. m.). Batur to tylko 1717 m i teoretycznie na „zaliczenie” go wystarczą 3 godziny, ale mi zajęło to cały dzień, bo widoki były tak wspaniałe, że nie chciałam się spieszyć.

Batur wygląda na niepozorną górkę. Z każdej strony otoczony jest rozproszonymi wioskami, polami uprawnymi i lasami. Wspinaczka nie należy do trudnych, w Internecie chwalą, że nawet osoba ze średnią kondycją jest w stanie wejść na szczyt. Każdy napotkany przechodzień, sprzedawca czy kierowca ciężarówki w okolicy proponuje swoje usługi w charakterze przewodnika na szczyt. Na szczęście nie trzeba z nich korzystać – wtedy wyprawa jest darmowa i… dość skomplikowana. Dróg na szczyt jest wiele, ale największym problemem jest znalezienie początku którejś z nich. Słyszałam o dwóch głównych szlakach, ale nie udało mi się ich znaleźć. Wreszcie zjechałam z głównej drogi, wjechałam między domy i małą, piaszczystą ścieżką podjeżdżałam coraz wyżej między plantacje chilli, a krowie pastwiska. Kiedy nie dało się już skuterem jechać dalej, rozpoczęłam marsz. Przez pierwsze pół godziny ścieżka wiodła przez las i nie byłam pewna, czy doprowadzi mnie na szczyt. Wreszcie wyszłam na wyższe partie góry i moje tempo znacznie spadło, bo co chwila zatrzymywałam się, aby podziwiać coraz ciekawsze widoki.

Na szczycie na turystów czeka kilka prostych restauracji w prowizorycznych drewnianych szałasach. Można tam napić się herbaty albo zjeść zupkę w proszku. Kolejnym etapem trasy jest obejście krateru aktywnego wulkanu. Można liczyć na ciekawe widoki i sporo adrenaliny, bo ścieżka nie wygląda najbezpieczniej.

Zejście z góry nie jest trudne, ale wymaga dużo uwagi – bardzo zależało mi, żeby zejść w to samo miejsce z którego zaczynałam, bo tam czekał mój skuter. Tego dnia spaliłam się na słońcu i dorobiłam się obtarć na stopach, siniaka na prawej ręce i obtarć na lewym boku. Ale złapałam bakcyla – coraz poważniej myślę o najwyższym na Bali wulkanie Agung, a może odważę się nawet na 4-dniową wspinaczkę na Rinjani, malowniczy wulkan na Lomboku?

 

Dodaj komentarz

Kliknij by dodać komentarz

This site uses Akismet to reduce spam. Learn how your comment data is processed.