
Wokół domu były bardzo zadbane zagrody, były kwiaty, drzewa, owoce oraz warzywa – wspomina dom pani Emilia –chowaliśmy świnie, krowy, konie i ptactwo. Miałam dwoje rodzeństwa i rodziców. Mieszkaliśmy sami, a rodzice pracowali w gospodarstwie. W naszym domu były trzy pokoje oraz kuchnia. Meble były skromne. Czysto było, ale kiedyś nie było środków do czyszczenia, trudno było wszystko posprzątać. Nasza izba była ogrzewana lampą naftową. Elektryki to nie było.
[b]Praca[/b]Jak to w gospodarstwie, praca była całym rokiem. Najwięcej na wiosnę, latem i jesienią. Każdego dnia kończyliśmy pracę wieczorem. Żadnej mechanizacji nie było. Wszystko wykonywaliśmy ręcznie. Uprawialiśmy żyto, ziemniaki, warzywa. A chleb sami sobie piekliśmy.
[b]Dzień powszedni i święta[/b]We wiosce był jeden sklep, w którym wszyscy kupowali. Apteki nie było. Jak ktoś zachorował, to leżał w łóżku i pił herbatę na poty. Śmierć przychodziła częściej niż dziś. Umierano na tyfus i na płuca. W tamtych czasach nie mieliśmy samochodów. Wszędzie chodziło się na pieszo albo jeździliśmy konno. Natomiast święta były bardzo pobożnie obchodzone. Wszyscy szli najpierw do kościoła, a później schodziła się rodzina, sąsiedzi.
[b]Dzieciństwo[/b]Mieliśmy biedne dzieciństwo, wojna była straszna, a po wojnie straszna bieda. Ale była to młodość zdrowa i wesoła. Chłopacy się do nas zalecali, za warkocze ciągnęli i śniegiem rzucali. W czasie wolnym graliśmy w różne wymyślane gry. Ale czasu wolnego dużo nie było. Jak po wojnie wracaliśmy ze szkoły, to szliśmy w pole rodzicom pomagać. A do rodziny to się listy pisało. Rzadko się odwiedzało.
[b]Wojna[/b]Od Niemców to dużo wycierpieliśmy. Znałam gestapowca (chodzi zapewne o volksdeutsche’a – dop. red), bo był w mojej wiosce i donosił do Niemców, wszyscy się go bali w wiosce, gdy moja mama poczęstowała Francuzów zupą, bo przyszli z pola… to byłam mała, ale pamiętam jak dziś… jak przyszedł i bił ich, a my z bratem płakalim. Nazywał się Maroński. Po wojnie uciekł z wioski.
Niemcy nas zmuszali do pracy. Zbieraliśmy dla nich grzyby i jagody.
W lasach byli partyzanci i chowali się w bunkrach.
Pamiętam jeszcze, jak przyszedł rozkaz, żeby opuścić wioskę i uciekliśmy do następnej wioski Szczypiornia, a tam był najgorszy front, bo z lasów Okalewo do lasów Jasiony była najgorsza strzelanina. Siedzieliśmy u państwa Kowalczyków przez trzy dni. Nie jedliśmy nic ze strachu.
Nie jest do opisania, co przeżyliśmy jako dzieci… (pani Emilia zaczyna płakać).
[b]Opowieści, które przetrwały w naszych domach[/b][b]Moi dziadkowie – opowieść Agaty[/b]Opowieści mojej babci przesączone są bólem i smutkiem. Na samą myśl o wojnie chce się płakać. Z opowieści moich dziadków wynika, ze Niemcy wykorzystywali dzieci jako siłę roboczą. Mój zmarły dziadek często opowiadał mi o ciężkich pracach na rzecz okupanta. Mówił, ze jako kilkuletni chłopiec wraz ze swoim rodzeństwem musiał zbierać jagody, grzyby, drewno w jego rodzinnych lasach w Jasionach, Okalewie. Starsi zmuszani byli do innych robót, o których nikt nie chciał mówić. Każdy źle wykonany rozkaz kończył się śmiercią. Kto zliczy osoby, które zginęły w czasie wojny? Kto odnajdzie ich szczątki, które być może spoczywają w polskich lasach? Dziadek śpiewał mi wiele niemieckich rymowanek, które nucił podczas pracy. Babcia zawsze ze łzami w oczach i załamanym głosem opowiadała mi o historii jej rodziny. O życzliwości i ludzkiej pomocy, która spotkała się z karą. Wsród opowiadań mojej babci mogłam usłyszeć o ucieczce, która została przybliżona w wywiadzie. Opowieść o Francuzach, którą babcia często opowiadała mi i którą pamięta najbardziej. Słyszana z ust naocznego świadka wojny wzrusza najbardziej.
[b]Francuzi – opowieść Agaty[/b]Niegdyś w domu mojej babci zatrzymali się Francuzi. Moja babcia i prababcia ukrywała ich w domu, zapewniły nocleg, poczęstowały zupą. Były to kobiety o złotym sercu. Niestety ludzka pomoc spotkała się z karą. Prawdopodobnie o pobycie Francuzów doniósł któryś z sąsiadów, który korzystał na nieszczęściu innych, donosząc Niemcom o różnych sprawach życia codziennego Polaków. Volksdeutsche wpadł do domu babci. Bił ją i jej brata, jej mamę i Francuzów. Wyzywał ich, poniżał. Niestety nie wiem, czy Francuzom udało się uciec, czy zostali zabici w lesie. Wiem tylko, że Niemcy splądrowali dom babci, zabrali wszystkie wartościowe rzeczy i pożywienie. W tym momencie głos babci zawsze się załamuje, a ona zaczyna płakać. Podziwiam ją.
[b]Leokadia Koczar – opowieść Karoliny[/b]Moi rodzice i dziadkowie opowiadają mi historie z dawnych lat. Jak było kiedyś, jakich wydarzeń byli świadkami. Niektóre historie, które mi opowiadają, są przekazywane z pokolenia na pokolenie, innych byli naocznymi świadkami. Codziennie poznaję coś nowego, coś co zostawiło ślad w pamięci moich przodków, co warto zapamiętać i przekazywać dalej.siadamy zazwyczaj w salonie przy stole i tak po prostu zaczynamy rozmawiać, wspominać w rodzinnym gronie z babcią na czele. Te chwile należą właśnie do niej. Mimo że mówi o czasach wojny, jest spokojna. Z jej opowiadań najbardziej utkwiła mi w pamięci historia mojej prababci Leokadii Koczar (Lotte), która w wieku kilkunastu lat zostałą poddawana kilka razy dziennie przesłuchaniom przez UB. Nie wiadomo dokładnie, w jakiej to było miejscowości. Metody, jakimi się tam posługiwano, były brutalne. Prababcia była bita, poniżana i zmuszana do przygnębiających czynności. Prababcia myślała, że jej życie właśnie się tam skończy. Życie napisało inny scenariusz. Przeżyła dzięki jednej z pracownic wynoszących zwłoki umarłych z wycieńczenia ludzi. Była ona dawną znajomą babci. Kobieta sama zaproponowała, żeby podać babci środek usypiający używany do operowania ludzi. Babcię uznano za zmarłą i razem z innymi ciałąmi wywieziono ją do lasu. Kilka lat później założyła rodzinę.
Redakcja
redakcja@kurierkurierzurominski.pl
Dodaj komentarz