
Adam Ejnik
redakcja@kurierkurierzurominski.pl
Dziś praca społeczna, niczym powyższe równanie, jawi się jako absurd. Przeciętny obywatel zajęty jest swoimi sprawami. Należy jednak pamiętać, że dawniej tak nie było. Praca społeczna wpisana była wtedy w dzień każdego obywatela. I choć większość wspomina te czasy z ironicznym uśmiechem, są i tacy, którzy twierdzą, że ten społeczny obowiązek jednoczył ludzi i sprawiał, że Żuromin był wielką rodziną.
„Szarwark”
Nazwa „szarwark”, a właściwie jej fonetyczne brzmienie, oznacza prace na rzecz miasta. Prace tego typu wykonywano w latach 40-tych i 50-tych. Jak wynika z relacji mieszkańców były obowiązkowe i polegały na odśnieżaniu, zamiataniu liści oraz pomocniczych pracach budowlanych, gdy wznoszono budynki użyteczności publicznej. Mieszkańcy miasta mieli obowiązek brać udział w tego typu pracach. Nie było wyjątków, każda rodzina wystawiała swego przedstawiciela. Jedynie bogatsi mieszkańcy mogli pozwolić sobie na opłacenie osoby, która zastąpiłaby ją podczas „szarwarku”.
„Za Niemca to było czysto” – wspominają mieszkańcy Żuromina, przypominając, że ulicę przed domem każdy musiał zamiatać i myć dwa razy dziennie. Nic dziwnego, skoro dwa razy dziennie tymi samymi ulicami przechodziło stado krów prowadzone na pobliskie pastwiska.
Czyn społeczny
W latach socjalizmu prace już nie miały charakteru przymusowego. Ludność miasta w czasie wolnym, często w niedzielę, w miarę potrzeb wychodziła na ulice miasta, aby przysłużyć się Żurominowi. Dzieci w wieku szkolnym wyjeżdżały, by podczas wykopek wspomagać pobliskie PGR-y. Sadzono lasy. Tego rodzaju prace zwano pięknie czynem społecznym. Na zdjęciach z lat 60-tych, 70-tych widzimy uśmiechniętych mieszkańców miasta przy pracy. Rzeczywistość wyglądała jednak nieco inaczej. Ludzie doskonale wiedzieli, że gdyby nie stawili się na czyn społeczny, mogło by mieć to przykre konsekwencje chociażby w miejscach pracy. Władza źle patrzyła na „bumelantów”.
I właśnie czyn społeczny sprawiał, że PRL był krajem o wiele bardziej rozwiniętym niż Stany Zjednoczone, co tłumaczy zabawnym dialogiem z czasów Polski komunistycznej pan Andrzej Rutowski:
Na czym się opiera dolar?
Na złotym.
A złoty?
Na cynie… cynie społecnym.
Adam Ejnik
Dodaj komentarz