MMA. Chcę walczyć dla żuromińskiej publiczności

MMA to jego życie. We wrześniu zorganizował największą sportową imprezę 2013 roku w powiecie żuromińskim. Jest wielkim wojownikiem, polską nadzieją wagi piórkowej. O organizacji gali w Bieżuniu, mocnych i słabych stronach – rozmowa z Kamilem Łebkowskim.
Rusza Kamil �ebkowski, nie ma zmi�uj

Michał Osiecki

m.osiecki@kurierkurierzurominski.pl

Michał Osiecki: We wrześniu doszło do walki dwóch świetnych zawodników – Anthonego Pettisa z Bensonem Hendersonem na UFC 164. Wiem, że cenisz sobie obu. Od kogo mógłbyś więcej się nauczyć?

Kamil Łebkowski: Lubię efektowny styl walki Anthonego Pettisa, ale na mnie większe wrażenie wywierają zapasy, a Benson Henderson w kilku walkach pokazał umiejętności zapaśnicze. W ostatniej walce byłem za nim i żałowałem, że przegrał z Pettisem.

MO: Twoją mocniejszą stroną jest „stójka”. Widać w twoich walkach, że lepiej czujesz się w boksie. Zapasy to twoja słaba strona?

KŁ: Zawsze wierzyłem w swój prawy sierpowy. Zawsze czułem moc w prawej ręce. Ostatnio jednak bardzo dużo czasu poświęcam zapasom. Praktycznie codziennie trenuję, żeby wzmocnić się w tej płaszczyźnie. Na sparingach wychodzi mi to nieźle. Potrafię wywrócić dużo cięższych i lepszych zawodników. Podczas walki na gali w Bieżunu też było to w pewnym stopniu widać. Sam nie dawałem się obalać, a w końcówce sam w ten sposób zaatakowałem.

MO: Chcąc dążyć do perfekcji, musisz szkolić się w każdej płaszczyźnie. MMA to sport, gdzie nie zawsze da się zakończyć walkę nokautem.

KŁ: Na słabsze strony kładę duży nacisk. Poświęcam im zdecydowanie więcej czasu. Zawsze ciężko się przygotowuję. Mam komfort, żeby walczyć na dystansie trzech rund. Potrafię przewalczyć pięć rund na dobrym tempie. Może w ostatniej walce nie było tego widać, ale to była wina tego, że mój przeciwnik dobrze trafił mnie w wątrobę i naprawdę ciężko było mi ustać na nogach. Szukałem zejścia do parteru i odpoczynku. Nawet obawiałem się, że pękło mi żebro. Walki wołałbym kończyć przez nokauty w stójce. Czuję moc w prawej ręce.

MO: To poczuł Dominik Cacko. Kilkakrotnie po twoi prawym wylądował na macie. Taki był plan?

KŁ: Chciałem przed własną publicznością zaprezentować efektowny nokaut i powalić przeciwnika jednym silnym ciosem. Kilka razy zdarzało się to w mojej karierze w amatorskich walkach, na zawodowych ringach również, ale nie było jeszcze takiej kropki nad i, żeby kogoś zgasić jednym ciosem. Chciałem to zrobić przed własną publicznością. Chciałem tę prawą rękę wsadzić na szczękę rywala.

MO: Pierwotnie jednak miałeś walczyć z innym zawodnikiem. Dlaczego tak się nie stało?

KŁ: Moim rywalem miał być Sebastian Kujawiak. Nie chcę wylewać żalów, obrażać go, ale zachował się bardzo nie w porządku. W ostatnim tygodniu przed walką zrezygnował, a ja do tej pory nawet nie wiem dlaczego. Jak go spotkam, to nie obiecuje, że nad sobą zapanuję. To była gala, którą sam organizuję, walka wieczoru. Zrezygnować w ostatnim tygodniu to świństwo.

MO: Niedużo brakowało, żebyś w ogóle nie walczył. Twoja walka zawisła na włosku.

KŁ: Jak się dowiedziałem, że mój przeciwnik się wycofał, to usiadłem i chciało mi się płakać. To jest stres. Trzeba robić wagę, a to obciążenie dla ciała i obciążenie psychiczne, dodatkowo jestem organizatorem całej gali. Nie miałem sił się denerwować. Chciało mi się płakać. Zawsze w takich momentach najgorsza jest bezsilność. Wielka chwała dla Dominika Cacko, bo przyjął walkę w ostatnim momencie i zaskoczył mnie. Nie spodziewałem się, że będzie aż tak wymagającym rywalem. Był dużo mocniejszy od mojego pierwotnego przeciwnika. Zaprezentował się z dobrej strony. To była dobra walka dla kibiców. Walczyłem z silnym przeciwnikiem, a nie „ogórkiem”, który by przyjechał tylko dostać oklep. Dobrze zawalczył i daliśmy dzięki temu emocjonujące widowisko. Choć jako ciekawostkę powiem, że w trakcie rozgrzewki złapałem mini – kontuzję. Dobrze się rozgrzałem, stanąłem na głowie na materacu i coś strzeliło mi w karku. Myślałem, że na walkę wyjdę ze sztywną szyją. Zadziałała adrenalina, te emocje towarzyszące walce, a szyja przestała mnie boleć.

MO: Jak połączyć organizację gali z treningami i przygotowaniami do walki wieczoru?

KŁ: Było bardzo ciężko. Sam bym sobie nie poradził. W organizacji pomagali mi Daniel Liszewski i Czarek Karczewski. Treningi i ciągle spotkania, omawianie kwestii, z którymi musimy sobie poradzić. To było męczące.

MO: Dlaczego na miejsce organizacji takiej gali wybraliście Bieżuń?

KŁ: Hala organizowała już wiele dużych imprez, ma doświadczenie. Zdecydowaliśmy się na współpracę. To duża reklama dla hali, reklama dla nas i zdjęcie pewnych kosztów z całego przedsięwzięcia. Prywatnie mam również dobry kontakt z kierownikiem hali Danielem Liszewskim.

MO: Organizacja tej gali musiała pochłonąć sporo pieniędzy.

KŁ: Wszystko zostało spożytkowane na organizację gali. Dzięki temu nie musiałem dołożyć złotówki z własnej kieszeni. Dla każdego zawodnika było na wypłatę. W polskim MMA były takie gale, gdzie obiecywano dużą kasę za wygrane, a nagle ktoś pieniądze zawinął i zawodnicy nie dostali nic. Nie była to duża gala, dlatego gaże też były mniejsze. To nie KSW. PLMMA to w większości walki zawodników, którzy dopiero wchodzą w profesjonalizm. Są też zawodnicy już nieźle obici jak choćby ja, chłopacy z Białej Podlaskiej. Z perspektywy patrząc, to zapisuję to na konto plusów. Gala się przyjęła, ludzie pozytywnie do tego podeszli.

MO: Czym dla ciebie jest MMA?

KŁ: W tym momencie MMA jest moim życiem, dniem codziennym, czymś, z czym wiąże całe swoje życie.

MO: W życiu prywatnym utrzymujesz się również z mieszanych sztuk walki?

KŁ: Przede wszystkim walczę, dużo walk sędziuję jako punktowy. Otworzyłem mały klub w mieście porównywalnym wielkością do Żuromina. Mam tam dużo chętnych chłopaków do trenowania. Uważam, że to jest duży sukces. W Żurominie próbowałem kiedyś to zrobić, ale było to nieopłacalne. Zarabiam na tym może nieduże pieniądze, ale wystarczy mi na pokrycie moich potrzeb dnia codziennego. Prowadzę zajęcia indywidualne. Możliwe, że w niedługim czasie podejmę pracę na siłowni, jako instruktor kulturystyki.

MO: Jesteś prekursorem mieszanych sztuk walki na naszym terenie. Dzięki tobie w naszym powiecie zagościła Profesjonalna Liga MMA. Możemy się spodziewać jeszcze takiego wydarzenia?

KŁ: Gala została pozytywnie odebrana przez całe społeczeństwo i dała mi energię, że jestem już gotów na robienie kolejnej imprezy. Nie ukrywam, że myślę o tym, a pierwsze rozmowy w tej sprawie już się odbyły. Możliwe, że już za pół roku, może później odbędzie się kolejne takie wydarzenie. Może z powrotem w Bieżuniu, a może w Żurominie.

Dodaj komentarz

Kliknij by dodać komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.