Pamiętna noc pożogi

Głośne uderzenia w okno wybudzają mnie ze snu. Zatrwożony kobiecy głos dobiega z zewnątrz: „Pali się! Wstawajcie i uciekajcie – ogień jest już u sąsiadów!”. Zrywam się z łóżka i po omacku wkładam ubranie na siebie. Mama popędza. Łuna bijąca z zewnątrz rozjaśnia pokój. Pośpiesznie podchodzę do okna i nagle ogarnia mnie przerażenie. Huragan zrywa z dachów płonącą słomę i unosi ją w powietrzu. Pędzone silnym wiatrem ogromne głownie kierują się w stronę domu. Jest najwyższa pora na ucieczkę.
Dom ocala�y z po�aru. Rok 1980

Tadeusz Manista

tadek.manista@op.pl

Pozwól Drogi Czytelniku, że opisywane wydarzenia przedstawię ci w pierwszej osobie, gdyż byłem ich uczestnikiem i przeżyłem je osobiście.

Wstęp do dramatu

Chamsk. Jest wieczór, 10 października 1973 r. Mieszkamy czasowo u babci Stefanii, w jej drewnianym domku z początku wieku. Wokół siebie mamy tylko najpotrzebniejsze sprzęty. Niemal całe wyposażenie starego domu znajduje się w budynku gospodarczym. Zmęczony nieco pomocą przy budowie nowego domu położyłem się wcześniej do łóżka. Właśnie rozpocząłem naukę w podstawówce, więc moje myśli zaprzątnięte są obowiązkami pierwszoklasisty. Wtulony w pierzynę, słyszę za drewnianym oknem podmuchy wzmagającego się wiatru. Lubię wiatr, dlatego też zasypia mi się wyjątkowo dobrze. Z zewnątrz dochodzi też szum ogromnych topoli rosnących nieopodal. Nie przeczuwam, że wszystko to jest zapowiedzią ogromnego dramatu.

Żywioł przychodzi nocą

Uderzenia pięścią w okno wyrywają mnie ze snu. Wydaje mi się, że dopiero co zasnąłem i – nie wiedzieć dlaczego – ktoś mnie nagle tego snu pozbawia. Instynkt podpowiada mi, że sytuacja jest nadzwyczajna. Przy wtórze dudnienia w szyby słychać paniczny głos kobiety: „Pali się! Wstawajcie i uciekajcie – ogień jest już u sąsiadów!”. Zrywam się z łóżka i w pośpiechu próbuję ubrać się. W panice czynność ta jest nad wyraz trudna. Czteroletnia siostra Ania ubiera się sama. Mama Marianna ubiera roczną Dorotę, popędzając nas przy tym. Tata Tadeusz ogarnia się najszybciej i wybiega na dwór. Nie ma światła, jednak w izbie robi się coraz jaśniej od łuny pożaru. Szybkie spojrzenie za okno uświadamia mi, że czasu jest niewiele. Sceneria jest przerażająca i – jak jedno naciśnięcie spustu migawki – pozostawia w mojej pamięci niezatarty obraz nocnego nieba, z płonącymi kłębami słomy rzucanej w korony topoli. Po chwili i te ogromne drzewa stają w ogniu. Z oddali słychać przeraźliwy dźwięk gongu zawieszonego na słupie i głuchy tupot biegnących ludzi.

Wszystko dzieje się bardzo szybko. Krzyk mamy odrywa mnie od okna: „Uciekajcie na dwór! Trzymaj Anię za rękę!”. Przewracając domowe sprzęty wybiegamy przed dom. Siostrę Dorotę zabiera do siebie sąsiadka Krystyna Karczewska.

Szaleństwo ognia

Okolica skąpana jest już w ogniu. Rozpasane ogniste jęzory mlaskają po słomianych dachach stodół i szop, rozniecając wciąż nowe zarzewia. Właśnie dosięgają dachu stodoły sąsiada Grędy. Huraganowy wiatr podrywa palące się głownie słomy, wyrzuca je w niebo, i na skrzydłach rozgrzanego powietrza roznosi w różne kierunki. Jest sucho, więc momentalnie budynek staje w ogniu. W okamgnieniu zapalają się, niby pochodnie, rosnące obok stodoły topole. Potężne uderzenia wiatru naginają konary i do ich szumu dodają nowy dźwięk, dźwięk trzasków palącego się drzewa. Widok to zaiste majestatyczny, i gdyby nie groza i dramatyzm całej sytuacji, mógłbym się nawet nim zachwycić. Trzeba jednak uciekać.

Walka z żywiołem

Płoną domy, obory, stodoły, szopy. Ogień nie oszczędza niczego. Wydaje się, że ma ogromny apetyt i strawi kolonię, a może nawet całą wieś. Wielka jasność rozlała się nad Chamskiem i jest niemal tak widno, jak w dzień. Kule ognia docierają do ogrodu babci i spadając na drzewa, podpalają liście. Stąd już tylko o krok do zapalenia słomianego dachu domu. Lądują i na nim. Powietrze rozdzierają wyjące syreny wozów strażackich.

Trzymam siostrę za rękę i biegnę z nią do sąsiadów Bulkowskich. Zatrzymujemy się na drodze. Odwracam głowę i widzę ludzi stojących na dachu „naszego” domu. Ktoś wymachuje tłumicą osadzoną na długim drągu (dawniej, obok bosaka i skrzyni z piaskiem, obowiązkowe wyposażenie każdej zagrody), gasząc na słomianym pokryciu palące się snopy ognia, ktoś odbiera wiadra z wodą, jeszcze ktoś inny wylewa ją na dach. Ryszard Wasiak, strażak z Żuromina, wydaje dyspozycje na moim podwórku. Z różnych kierunków biegną ludzie z wiadrami pełnymi wody. Wrzaski mieszają się z komendami. Sąsiadka Szczepańska woła z oddali, że zagubiło się czyjeś dziecko i chodzi po jej podwórku. Okazuje się wkrótce, że jest to mała Dorotka – moja siostra.

Stojąc bezradnie na drodze, dostrzegam wdrapujących się na dach stodoły sąsiadów Bulkowskich. Ten budynek jest murowany i pokryty eternitem.

Pod opieką sąsiadki

Rozgrywające się na moich oczach wydarzenia przebiegają niczym kadry filmu. Postacie biegające jak w ukropie, skowyt zwierząt mieszający się z wrzaskami ludzi, wycie syren, trzaski palących się budynków, bijące zewsząd gorąco, zapachy spalenizny polewanej wodą – wszystko to tworzy niezapomnianą scenerię. Jej tłem jest nocne niebo rozświetlone łuną pożaru. Zostawiam to wszystko za plecami i odchodzę wraz z siostrami. Zabiera nas do siebie Jadwiga Budzich, mama mojego kolegi – Jacka. U niej będziemy nocować. Odnaleziona siostra Dorota wędruje razem z nami na jej ręku. Tej nocy długo nie mogłem zasnąć.

Następnego dnia

Nastał ranek. Wracając zauważyłem, że domek babci stoi nienaruszony. Wdzięczny byłem bohaterom, którzy go uratowali. Ich trud nie poszedł na marne, a my mieliśmy gdzie mieszkać. Ogień został zatrzymany na wysokości tej chaty. Stodoła Bulkowskich także stała w całości. Dom Kowalewskich i pani Pacho także. Tego dnia nie poszedłem do szkoły, za to uczniowie podstawówki tabunami odwiedzali pogorzelisko. Wałęsałem się pomiędzy spalonymi budynkami, spośród których sterczała tu i ówdzie tląca się koźlina. Wokół roznosił się swąd spalenizny, w szczególności zaś spalonych zwierząt gospodarskich. Bardzo mnie rozczulił widok zwęglonego psa sąsiadów, którego nikt nie odwiązał od budy. Na swoich posesjach rozpaczali sąsiedzi. Kobiety przepełnione były goryczą. Wróciłem na swoje podwórko. Widok był przygnębiający, gdyż spłonęło wyposażenie domu złożone w drewnianej przybudówce. Najbardziej żałowałem ogromnych ilości fotografii taty (w latach szkolnych był fotoamatorem) oraz książek – podarunków od babci.

Przyczyna

Dom Juliana Załęskiego pierwszy stanął w ogniu. W znajdującym się u niego zabezpieczeniu ulicznych latarni nastąpiło zwarcie. Dokonało się ono w czasie silnego wiatru i dało początek pożodze. Kilkanaście rodzin straciło życiowy dorobek, jednak w całym tym nieszczęściu pocieszający był fakt, że nikt nie stracił życia.

Bohaterom ratującym życie i mienie tej nocy, artykuł ten poświęcam.

Dodaj komentarz

Kliknij by dodać komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.