Zieluń. Rodzina potrzebuje pomocy

W poprzednim numerze Kuriera pisaliśmy o tragicznym zdarzeniu, do którego doszło w Sylwestra. Przypomnijmy, że zmarł 33 – letni mieszkaniec Zielunia, do którego zdaniem żony zmarłego i mieszkańców karetka zbyt długo jechała. Dyrektor szpitala Zbigniew Białczak po zapoznaniu się ze sprawą nie stwierdził żadnych uchybień, o czym pisaliśmy i o czym po raz kolejny zapewnia nas dyrektor szpitala.

– Zdecydowałem, żeby żona zmarłego wysłuchała nagrania od momentu wezwania pogotowia, po to żeby nie miała wątpliwości, co do czasu przyjazdu karetki – mówi dyrektor Białczak.

– Przyjęła to spokojnie, choć z bólem słuchała tego, co działo się w chwili, gdy umierał jej mąż. W ostatnich minutach było osiem połączeń, pierwsze i ostatnie dzieli 20 minut. We wszystkich połączeniach słychać dramatyzm ludzi. Chcę uspokoić również mieszkańców Zielunia i zapewnić, że ratownicy dojechali w możliwie najszybszym czasie – stwierdza dyrektor szpitala.

My również sprawdziliśmy czas wyjazdu karetki pogotowia.

16:09 – pierwszy telefon wzywający karetkę. Dyspozytorka w tym samym momencie, kiedy słyszy Zieluń, prowadzi rozmowę z kobietą wzywającą karetkę i wysyła zespół ratowniczy. Po minucie załoga jest już w karetce. Po kilku minutach jest kolejny telefon ponaglający. Dyspozytorka informuje, że karetka jest już w drodze. Potem co minuta kolejne połączenia. Po dwudziestu minutach już nikt w tej sprawie nie dzwoni.

Tak wygląda zapis tragedii.

Żona zmarłego wraz z siostrą w środę 12 stycznia spotkały się z dyrektorem szpitala i odsłuchały nagrania od momentu wezwania karetki.

– Dyrektor zachował się bardzo w porządku – mówi żona zmarłego – Trochę mnie to uspokoiło. Powiedział, że gdyby były jakieś niedociągnięcia, to ci ludzie już by nie pracowali. Ale nie podobało mi się zachowanie ratowników i lekarza. Mnie to boli. Zostałam sama z małym dzieckiem i jestem w ciąży. Nie wiem, co będzie dalej – mówi pani Karolina (żona zmarłego).

[b]Dramat po dramacie[/b]

Kobieta mieszka w ciężkich warunkach i obawia się o dalszy los. Mówi głośno, że nie wie, co dalej będzie. Przeżywa kolejny dramat. Nie ma już męża, który dbał o utrzymanie rodziny.

– Mieszkam w starym drewnianym domu, muszę przynosić wodę ze studni. Nie mam w domu łazienki ani ubikacji, ściany pękają, dźwigam opał i jest mi bardzo ciężko. Na razie pomaga mi siostra, ale za jakiś czas nie wiem co będzie ze mną i moimi dziećmi. Ja nie mam pracy, nie dostanę też renty po mężu, a z zasiłku rodzinnego to nie wiem jak przeżyję – użala się kobieta – Żeby ktoś mi pomógł – mówi na koniec z nadzieją.

My ze swojej strony zwracamy się do Czytelników, jeśli ktoś może pomóc pani Karolinie, która niespodziewanie znalazła się w bardzo trudnej sytuacji życiowej prosimy o kontakt z redakcją.

Dodaj komentarz

Kliknij by dodać komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.