Informacje

INSPEKCJA SANITARNA OD WSZYSTKIEGO

O tym, jak to było z początkami epidemii w powiecie, o reakcjach mieszkańców i ich oczekiwaniach oraz o tym, ile było pracy w szczycie zachorowań rozmawiamy z Agnieszką Cyran, Powiatowym Inspektorem Sanitarnym w Żurominie.

– Początki pandemii w naszym powiecie były jako takie. Długo mieliśmy spokój.

– Tak, mieliśmy bardzo długo spokój. Mam na myśli społeczeństwo, bo my jako Powiatowa Stacja Sanitarno-Epidemiologiczna niekoniecznie. Wykonywaliśmy taką, powiedziałabym, dosyć ciężką robotę. Staliśmy się wsparciem głównej infolinii dla PSSE w Warszawie. Odbieraliśmy dużo swoich zgłoszeń, a tam telefon dzwonił non stop. Nie zdążyłyśmy odłożyć słuchawki, a telefon znów dzwonił. Stacji, które były wsparciem dla Warszawy było dużo, ale pracy mimo to było sporo. I to nie była infolinia, żeby powiedzieć, jakie są zasady kwarantanny, bo to proste sprawy. To było takie konkretne zetknięcie z prawdziwymi problemami. Ale powiem szczerze, że chyba dzięki temu nabraliśmy doświadczenia, praktyki i spokojniej podchodziliśmy do naszych przypadków.

– Na początku, kiedy nas „zamknięto”, były różne obostrzenia. Zaczęły się też i mandaty.

– Tak, było dużo ograniczeń. Były np. takie, które były związane z zakazem przemieszczania, bo można było to robić tylko i wyłącznie w określonych przypadkach. To było związane z załatwieniem podstawowych potrzeb, oczywiście w maseczkach i z zachowaniem odległości. W określonych przypadkach, takich jak wizyta u lekarza, zakupy, droga do pracy.

– No i na tych bardziej krnąbrnych nakładano mandaty, a co za tym szło kary pieniężne. Czy wszyscy je zapłacili? Czy się odwoływali?

– Kar mieliśmy bodajże 17. Jedna osoba zapłaciła, było też co najmniej 5 odwołań. Nie wszystkie zostały potraktowane przez organ odwoławczy II stopnia, czyli Wojewódzkiego Inspektora Sanitarnego, jako odwołania. W niektórych przypadkach dostaliśmy sprawy do ponownego rozpatrzenia, bo zostały potraktowane jako wnioski o umorzenie.

– I zdarzyło się, że umorzyliście?

– Tak, bo np. wzięliśmy pod uwagę sytuację życiową danej osoby, sytuację materialną. 2-3 sprawy tak właśnie się zakończyły.

– A potem 1 lipca zdarzył się pacjent „zero”. Trochę kontrowersyjny, bo bezobjawowy.

– Tak, ale mieliśmy dodatni wynik testu PCR, więc trudno z wynikiem dyskutować, tym bardziej, że zasady były takie, że jest zgłoszenie ze szpitala, jest dodatni wynik, więc my taką osobę traktujemy jako osobę potwierdzoną. Bo trudno mówić o chorobie w momencie, kiedy pacjent nie ma objawów.To nie jest tak, że inspekcja sanitarna mogła sobie zlecać dowolną liczbę badań w kierunku Sars-Cov2. My je zlecaliśmy w konkretnych przypadkach – tylko i wyłącznie w przypadku osób z kontaktu, czyli tych, które były w kwarantannie oraz zlecaliśmy je dla osób, które już z 1 wynikiem były traktowane jako chore. Tym zlecaliśmy w 10-12 dobie po to, żeby lekarz na podstawie dwóch ujemnych wyników mógł z tej izolacji domowej danego pacjenta zwolnić.

– Mając osoby chore w izolacji czy w kwarantannie ściśle współpracowaliście z policją.

– Tak, od początku tej epidemii współpracujemy z policją. Głównie polega to na tym, że policja sprawdza osoby w izolacji i w kwarantannie. Tzn. czy nie łamią zasad tej kwarantanny. My codziennie dla policji sporządzamy takie listy osób, które w danym dniu podlegają kwarantannie czy izolacji domowej, a policja te osoby sprawdza. Oprócz tego te osoby są kontrolowane przez system, bo ci, którzy mają możliwość instalują aplikację dotyczącą kwarantanny, która pilnowała takiego człowieka. Co jakiś czas trzeba było wykonać polecenie wysłane przez sms lub przesłać zdjęcie. Ale rola policji była i jest tu nieoceniona.

– I mieszkańcy podchodzili do tego wyrozumiale?

– Różnie. Ale muszę przyznać, że oprócz policji osób w kwarantannie bardzo skutecznie pilnowali sąsiedzi. Dużo mieliśmy różnych zgłoszeń, ale często też nieprawdziwych. Czasem niektórzy zwolnieni byli z kwarantanny, np. kierowcy tirów, ale już mieliśmy telefony, że coś jest nie tak.

– Są osoby, które wierzą w wirusa i takie, które nie wierzą. Odbieraliście jakieś sygnały od sceptyków?

– Nie, osobiście nie. Te sygnały pojawiają się raczej w mediach społecznościowych, gdzieś w komentarzach na portalach. Tam jest wiele historii do przeczytania. No cóż. Są to ludzie, którzy nie mają elementarnej wiedzy, ale teraz takie chyba czasy, że autorytetem nie jest profesor, tylko antyszczepionkowiec czy osoba, która swoją wiedzę czerpie z internetu. Co jest najgorsze, znajduje się cała rzesza ludzi, którzy wierzą, że koronawirus nie istnieje, a jeśli istnieje, jest sztucznie stworzony, żeby zniszczyć gospodarkę. Że jest zmowa koncernów farmaceutycznych, które chcą zaszczepić i zaczipować ludzi. Nie śmieszy mnie to, wręcz przeraża, że w czasach, kiedy taki mamy postęp we wszystkich dziedzinach, jest takie podejście. Przecież ci ludzie korzystają z tego postępu – z komórek, internetu.

Przy koronawirusie spotkałam się z różnymi apelami, że co to w ogóle jest za choroba, że są gorsze choroby, które zabijają, np. nowotwory. Ale właśnie ludzie nie zdają sobie sprawy, że dla chorych na nowotwory koronawirus jest śmiertelnym zagrożeniem. Zagrożeniem dla tych ludzi, którzy z różnych powodów mają niedobory odporności, dla tych po przeszczepach, dla leczonych immunosupresyjnie. To jest właśnie śmiertelne zagrożenie. Może być taka sytuacja, że człowiek, który walczy z rakiem i jest po wielu chemiach, którego organizm jest bardzo osłabiony, a jego odporność jest prawie żadna w momencie, kiedy zostanie zakażony wirusem po prostu sobie nie poradzi.

– Były jakieś inne problemy w waszej pracy?

– Na początku to ludzie dzwonili do nas ze wszystkim, a to że ząb boli, że lekarz nie chce przyjąć. Opisywali nam swoje objawy. My odsyłaliśmy do lekarza, ale dzwoniący przekonywali, że lekarz odsyłał ich do sanepidu. Pytaliśmy więc, czy ktoś chce, żeby urzędnik ich leczył? Czasem ktoś dzwonił i próbował wymusić na nas badania albo uważał, że mamy obowiązek kogoś na nie dowieźć. Z naszymi mieszkańcami większych problemów nie było, poza tym nakładaniem kar za łamanie nakazów, zakazów, kiedy one istniały. Wciąż jest jednak problem z maseczkami. Mamy zakrywać nos i usta, a nie tylko usta. Ludzie niekoniecznie wierzą w ich skuteczność. Ale jeśli wszyscy w przestrzeniach publicznych, gdzie jest dużo ludzi, nosiliby maseczki, na pewno byłoby mniej zachorowań, nawet na grypę czy inne choroby. To nowe rozporządzenie usprawniło to, że osobą chorą zajmie się lekarz. Początkowo mieliśmy też takie przypadki, że lekarze pytali nas, co mają zrobić, bo był u nich pacjent, który miał objawy. Pytali, czy mają zamknąć przychodnię. No ale to nie my o tym decydujemy, tylko zarządzający, czy jest w stanie zapewnić ciągłość świadczeń, czy nie. My bierzemy pod nadzór ludzi, a było oczekiwanie, że o wszystkim zdecyduje inspekcja sanitarna.

Inspekcja sanitarna zajmuje się wieloma rzeczami. Od higieny pracy w zakładach, higieny komunalnej, czyli mamy nadzór nad jakością wody, obiektami użyteczności publicznej. Zajmujemy się też bezpieczeństwem żywności, produktami kosmetycznymi, substancjami chemicznymi w pewnym zakresie, nadzorem nad warunkami nauczania i wychowania. Mamy zatrudnionych 20 osób łącznie z administracją i nagle te wszystkie osoby musiały się przekwalifikować do epidemiologii. Bo tak naprawdę jest tam 2 pracowników. W życiu tych dwóch nie dałoby rady zapewnić ciągłości pracy.

– No właśnie, czy nowe zasady kwarantanny usprawnią sytuację?

– Na razie to one weszły, 2 września, więc ciężko powiedzieć. Zbiegło się to z początkiem roku szkolnego, gdzie mieliśmy dziesiątki telefonów od rodziców uczniów, od dyrektorów szkół, lekarzy. Bo na nich też rozporządzenie spadło jak grom z jasnego nieba, nałożyło nowe obowiązki. Były też telefony od osób w kwarantannie, bo okazało się, że niestety nadal muszą w niej zostać. Nowe zasady mówią o 10-dniowej kwarantannie. Wytłumaczę. Jeśli mam kontakt z osobą chorą, kontakt bezpośredni, muszę trafić do kwarantanny w domu, ze wszystkimi domownikami. Wg starych przepisów trwała ona 14 dni. Najwcześniej w 7 dobie można było zlecić wymaz, jeśli okazał się negatywny, to 24 godziny po wyniku i umieszczeniu wyniku w systemie, taki człowiek mógł zostać z tej kwarantanny zwolniony. Natomiast według nowych zasad trwa ona 10 dni. Różnica jest teraz taka, że jeśli mieszkam w domu z osobą, która jest chora, ma potwierdzony dodatni wynik, to tamta osoba jest w izolacji, a ja jestem w kwarantannie i moja kwarantanna nie skończy się po 10 dniach, ale 10 dni po tym, kiedy ta osoba chora zostanie uznana za ozdrowieńca. Wtedy mam jakby 2 kwarantanny, jedną przez okres, kiedy mieszkam z tą osobą i jestem narażona na zakażenie i zachorowanie (lub nie i być bezobjawowym nosicielem wirusa), a w momencie, kiedy osoba jest zwolniona przez lekarza z izolacji, to ten dzień zwolnienia jest przez nas traktowany jako ostatni dzień kontaktu i zaczyna się ta 10-dniowa kwarantanna. Bo ta osoba mogła jeszcze dwa dni wcześniej mieć wirusa i mnie zarazić.

Zawsze na początku, kiedy informowaliśmy ludzi, że muszą przebywać w kwarantannie sugerowaliśmy, że jeśli mają możliwość zamieszkania oddzielnie, żeby to zrobili. O tyle było dobrze, bo można było ten okres faktycznie skrócić i wyjść z kwarantanny. Teraz może być tak, że osoba z izolacji wyjdzie z niej po 13 dniach, a ta druga z kontaktu po 23.

W tej chwili nie ma możliwości skrócenia kwarantanny z takiego powodu, że ktoś ma negatywny wymaz. Izolacja jest kończona przez lekarza po 10 dniach lub 3 dni po ustaniu objawów. Naukowcy uważają obecnie, że nie ma potrzeby powtarzać badań. Był taki słynny przykład dziewczynki, która całe wakacje była w izolacji, bo miała dodatni wynik PCR, za każdym razem, kiedy był powtarzany. W tej chwili naukowcy uważają, że człowiek tego wirusa może bardzo długo wydalać z organizmu, tj. fragmenty wirusa, bo badanie PCR bada 3 geny tego wirusa.

– Wracając do sytuacji w powiecie. Nie mieliśmy nic, potem był duży skok zachorowań i znów jest spokój.

– Ostatnio mieliśmy 2 przypadki, niezależne od siebie. W szczycie zachorowań wycieczka była głównym źródłem i nowe przypadki dochodziły nam poprzez transmisję, np. żona czy dzieci się zarazili od jej uczestników.

– Idzie sezon grypowy. Co o tym myśleć?

– Tak, idzie. Przede wszystkim trzeba się zaszczepić, zwłaszcza osoby w grupach ryzyka. Te same grupy ryzyka dotyczą grypy i Covid-19. To przede wszystkim osoby po 55 roku życia, mające choroby współistniejące, choroby przewlekłe, z niedoborem odporności. Warto, by zaszczepiły się osoby, których praca polega na kontakcie z ludźmi, czyli pracownicy sklepów, urzędnicy, policjanci, służby. Jeszcze nie ma szczepionek, ale mam nadzieję, że zainteresowanie nimi będzie wyższe, niż dotychczas. Myślę, że każdy świadomy człowiek się zaszczepi. Widać, że u nas powiatowy program darmowych szczepionek przeciw grypie te statystyki wyszczepialności podniósł.

– A pani się szczepi?

– Oczywiście. I jak będzie szczepionka na Covid-19 to też się zaszczepię.

– Zaczęła się też szkoła. Czy już były pierwsze interwencje?

– Mieliśmy sygnał, że dziecko przyszło z pewnymi objawami choroby do szkoły, miało katar, lekko podwyższoną temperaturę. Sygnalizowano, że wróciło z zagranicznych wakacji, ale potem się okazało, że ten powrót był dużo, dużo wcześniej. Najważniejsze, żeby rodzice obserwowali swoje dzieci. Generalnie powinno się jednak przyjąć, że nikt z objawami nigdzie nie idzie, ani do szkoły, ani do pracy, bo katar czy kaszel się potem niepotrzebnie rozprzestrzeniają. Niekoniecznie rodzice do tego podchodzą poważnie.

Na koniec wszystkim sceptykom, którzy uważają, że to jedna wielka ściema i spisek życzę jednego – żeby nie musieli się przekonywać na własnej skórze i skórze bliskich, jak to jest. Mieliśmy kilka osób, które poważnie to przechodziły i dla nich nie było to wcale przyjemne.

Rozmawiała Agnieszka Orkwiszewska

Dodaj komentarz

Kliknij by dodać komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.