Wiadomości

RODZINA MA ŻAL DO ŻUROMIŃSKIEGO SZPITALA

66- letni mieszkaniec Cieszk (gm. Lubowidz) zmarł w warszawskim szpitalu. Był chory na białaczkę. Podczas pobytu w domu wymagał pomocy, ale tej według rodziny w żuromińskim szpitalu mu odmówiono.
Autor zdjęcia: Kacper Czerwiński

Andrzej Puchalski, 66-letni mieszkaniec Cieszk od kilku miesięcy walczył z białaczką. W leczeniu pomagało mu rodzeństwo. Mężczyzna regularnie był hospitalizowany w jednym z warszawskich szpitali, leczono go za pomocą chemioterapii. Po kilkudniowym cyklu leczenia wracał do domu, gdzie nabierał sił w otoczeniu bliskich. Podczas jednego z nich źle się poczuł. Dostał gorączki i miał biegunkę. Było to w połowie maja. Rodzeństwo chorego starało się na początku domowymi sposobami załagodzić dolegliwości. Gorączka jednak nie chciała ustąpić. W niedzielę, 17 maja rodzina zatelefonowała pod numer alarmowy. Dyspozytor odmówił jednak przyjazdu karetki, mimo że chory był bardzo osłabiony i z ledwością szedł o własnych siłach. Dyspozytor kazał dowieźć mężczyznę własnym transportem, sugerując, że ma rodzinę, która pomoże mu wsiąść do samochodu. Rodzeństwo 66- latka postanowiło pojechać do żuromińskiego szpitala, żeby chorego zbadał lekarz. Cały czas na terenie naszego kraju występuje zagrożenie zakażenia koronawirusem. Potencjalnie każdy pacjent trafiający do szpitala może być nim zarażony. Ze względu na panujące procedury bezpieczeństwa bliscy nie mogli towarzyszyć 66-latkowi podczas wizyty w placówce. Jak relacjonuje rodzina, mężczyzna nie był nawet przez chwilę na izbie przyjęć tylko na korytarzu. Mężczyznę odebrał pielęgniarz, który kazał poczekać przy drzwiach wejściowych (wewnątrz budynku). Rodzina pacjenta zdziwiła się, że po niespełna godzinie pan Andrzej zadzwonił do nich, żeby po niego przyjechali. Według ich relacji lekarz nie zaprosił chorego do gabinetu, nie rozmawiał z nim o jego stanie. W relacji chorego lekarz wyszedł na korytarz, popatrzył na niego a jedyną rozmowę jaką przeprowadził, była wymiana zdań z pielęgniarzem. Następnie pielęgniarz miał podejść do chorego i przekazać mu słowa lekarza dyżurującego, że w systemie jest on pacjentem warszawskiego szpitala i to tam powinien się zgłosić. Ważny jest też fakt, na który zwracają uwagę bliscy pana Andrzeja, że tego dnia było zimno i wietrznie. Dla osoby z tak obniżoną odpornością, nawet krótki spacer z domu do samochodu, przy podwyższonej temperaturze, mógł pogorszyć stan zdrowia.
– Byliśmy tym zdziwieni, ale pojechaliśmy po brata i zabraliśmy go do domu- mówi Tomasz Puchalski.
Nazajutrz rodzina zabrała pana Andrzeja do lekarza rodzinnego (w prywatnej przychodni), mężczyźnie pobrano również krew do badań. Wyniki były bardzo złe.
– Zadzwoniłem do Warszawy, lekarz prowadzący po tym jak usłyszał ode mnie, jakie brat ma wyniki kazał nam się stawić następnego dnia w szpitalu- relacjonuje Tomasz Puchalski.
Stan pacjenta nie ulegał poprawie, cały czas się pogarszał. Na domiar złego 66-latek dostał zapalenia jednego z płuc. Niestety, pan Andrzej ze szpitala już nie wrócił. Zmarł 5 czerwca.
– Mam wielki żal, może gdyby nie odesłano mojego brata z kwitkiem z żuromińskiego szpitala, to jeszcze dziś by żył- zastanawia się pan Tomasz.
Rodzina pacjenta nie wyklucza złożenia skargi na lekarza dyżurującego. Dziś czują przeszywający ból, o którym chcieli opowiedzieć.
W poniedziałek wysłaliśmy do żuromińskiego szpitala maila z prośbą o wypowiedź w tej sprawie.
Kacper Czerwiński

Dodaj komentarz

Kliknij by dodać komentarz

Witryna wykorzystuje Akismet, aby ograniczyć spam. Dowiedz się więcej jak przetwarzane są dane komentarzy.